Nałogiem i pomyłką jest postrzeganie świata jako zlepka materii.

Biblioteka

 

O "mężczyznach, którzy nienawidzą kobiet" i kobietach, które nie kochają siebie.



Są książki i książki. Takie które coś wnoszą i takie, które czyta się po łebkach niczym tytuły w Fakcie. Nie dlatego, że są kiepsko napisane, ale dlatego, że emanują tania sensacją, a świat w nich zawarty jest odrealniony, zbyt monochromatyczny i wyjątkowo szpetny jak na mój gust. Z tej przyczyny książka - wywiad z Masą o kobietach w rodzimej mafii wpisuje się idealnie w tytuł pierwszej części trylogii Larssona: "Mężczyźni, którzy nienawidzą kobiet". 

Sama postać Masy jako spokorniałego bandyty do mnie nie przemawia. Media traktują go jak kolejną świętą krowę, robiąc z niego celebrytę i wyrocznię. Tymczasem to nic więcej niż troglodyta, który publicznie przyznaje się do gwałtów, za które nie odpowiedział i nie odpowie. Bandyta o wybujałym ego, który z obawy o własne cztery litery sypnął wystrzeliwującą się wzajemnie mafię.  
Nie o kobietach jest książka - opowiastka Masy, a o wyrosłych na praskich melinach zakompleksionych mizoginach i megalomanach, w których matki traktowały dzieci najczęściej jak morowe powietrze. Uboczne efekty sypania z byle kim i byle gdzie. Kilka z nich - matek - awansowało później do roli "matek chrzestnych"i femme fatale polskiej mafii. Nie jest to również książka o polskiej mafii, a jedynie zbiór niestrawnych, bo wulgarnych i brutalnych opowiastek dorosłego zdawałoby się faceta, który urealniał najpewniej oglądane za młodu hard porno. Z detalami. 
Mierzi zarówno wspomniany monochromatyczny narzucany przez Masę podział na bogatych, dobrze ubranych facetów - to nie przysłowiowa, fura, skóra i komóra - i głupie dupy, które dla "fejmu" i kasy dają się odzierać z godności. Przechodzą z rąk do rąk niczym dmuchane lalki. Są też, takie, które brane wbrew woli zgłaszają sprawę na policją. Takie się "blatuje" i sprawę umarza. 
Zadziwiał mnie w tym wszystkim relatywizm za równo chętnych panienek jak i samego Masy, któremu deklarowanie miłość do żony i banały o "świętości rodziny" - "żona to żona, dupa to dupa" -  nie przeszkadzały w bzykaniu wszystkiego co ładne i chętne, a na drzewo nie ucieka. A bywało nie raz i nie dwa, że te uciekające też. Przecież jak mówił przekonany o swej słuszności Masa: "stratne nie były ". Dla takich "dup" wożenie się "mesiem" czy " bemą " z dobrze ubranym karkiem niebywałą nobilitacja było, a i kasa wartkim strumieniem płynęła. Te co odmawiały kończyły w najlepszym wypadku bez giftów. Generalnie koleżkom Masy i jemu samemu średnio się w głowach mieściło, że takim jak oni odmówić można. Bo" było to częścią gangsterskiego rytuału  - ja miałem do tego prawo, a ona miała obowiązek". 
Podsumowując, cała książka jest dla mnie popisem i opisem degrengolady. Nie tylko mężczyzn, ale i panienek, których priorytety życiowe są  dla mnie odmienne i niezrozumiałe. 
Opisany świat jest obrazem chorym. Promocją patologi na salonach. Wykrzywionym i krzywdzącym obrazem męskości. Chama i prostaka, któremu po mimo markowego garnituru słoma z butów wystaje po uszy. I prostak ten jest synonimem prawdy tak starej jak stary jest świat, że ci, którzy mają duże pieniądze mają również nieograniczoną władzę. Dzięki temu roszczą sobie prawo do bezkarności i mogą robić absolutnie wszytko. I to jest przerażające.






 

Historię piszą zwycięzcy.




"... idźcie sobie. Zabierzcie swoje ambasady, swoje konsulaty, swoje myśliwce i dreamlinery, które wciskacie na siłę. Zabierzcie swoje fałszywe białe uśmiechy, coca colę, Myszkę Miki i te wszystkie słowa, którymi zaśmiecacie nasz piękny język. A przed wszystkim od dziś radźcie sobie bez nas, drodzy sojusznicy."

Cytat pochodzi z książki Zygmunta Miłoszewskiego " Bezcenny" i faktycznie jest nie do przeceniania, bo nie jedynie cytat, ale cała powieść natknęła mnie nie tyle do recenzji, co wariacji nad samą fabułą.
Miłoszewskiego - wiem teraz, że popełnił doskonałe wedle czytelników kryminały, w myśl przysłowia "cudze chwalicie ..." nie znałam. Wkrótce się to zmieni.
"Bezcennego" poleciła mi przyjaciółka. Na maje pytanie co to? Z wielkim zgorszeniem odpowiedziała: nie wiesz ? Najbardziej polecana polska książka. Żołądek mi się w precel zwinął na taką reklamę, bo wiem jak wygląda promocja "bestsellerów" w Empiku jak i wątpliwa jakość podobnych dzieł. Nie mniej wzięłam, myśląc, że czasu nadto, coś trzeba czytać, a jak nie podjedzie cisnę w kąt. W efekcie łyknąłem tomiszcze w półtora dnia. Książka po mimo że jest napisana w amerykańskim stylu, akcja jest dynamiczna jak Pendolino, choć poprawniej było by, że jak ferrari combi Boznańskiego - jednego z bohaterów.  Podobnie jak w amerykańskich sensacjach, a'la Brown mamy bohaterów, z których herosów zrobiła głównie chęć szczera i okoliczności i zwroty akacji, których nie powstydził by się Ludlum i w podobnym klimacie. Mamy więc czwórkę co nie co przerysowanych śmiałków, pełnych mniej lub bardziej szlachetnych intencji, nazistowskie grabieże dzieł sztuki i popisy dedukcyjne jak i fizyczna ekwilibrystykę bohaterów mającą na celu jej odzyskanie. 
Co ciekawe proza Miłoszewskiego, po mimo, że narracyjnie i komercyjnie amerykańska jest dość anty amerykańska. Wystarczy popatrzeć cytat powyżej, który doskonale wieńczy intrygę i jej pokłosie. 
Generalnie ta lekka i szybka w czytaniu lektura prowadząca nas przez meandry sztuki mistrzów malarskich na przestrzeni wieków, historii Polski, dowcipnie i ze swadą przedstawia nam autorskie widzenie świata i polityki. Spisków, konspiracji i walk wywiadów. 
Podobno inspiracją dla osi całej nazistowskiej intrygi z zaginionymi dziełami sztuki jako wątek przewodni, był przyjaciel autora. Choć czytając nie mogłam się oprzeć wrażeniu, że sam Miłoszewski jest miłośnikiem "spiskowej teorii świata", w której amerykański rząd, to nie dobry, ale zły policjant globalnego porządku. Ten który jedynie bierze ale nie daje - "good job " za Afaganistan i Irak, a wizy? Jakie wizy? o_O  Podobnie mam wrażenie jest z poglądami autora na rząd i historię Polski, do bólu prawdziwymi, których nie waha się włożyć w usta bohaterów, w sposób nie tylko dowcipy i ironiczny - premier jest " Dyzmą bez kompetencji i wykształcenia " -  ale i z pełną świadomością swoich racji. Swój chłop ten Miłoszewski chciało by się rzec ;) 
Wiadomo, że każdy w lekturze widzi, to co chce widzieć, takie są prawa relatywizmu światopoglądowego. 
Ja widzę, jak autor na snutej nieprawdopodobnej historii spiskowej zachęca do poszukiwań, nie tylko tych pogłębiających wiedzę z zakresu malarstwa impresjonistycznego, oraz miłość do sztuki rodzimej, która jest miedzy innymi wykładnią narodowości i jej dziedzictwem, obok wychowania w jej świadomości, mądrości i szlachetności, ale i sięganie głębiej w zdawało by się nieprawdopodobieństwo i paranoję. Gdzie nie bez przyczyny wątek nazistowski jest taki, a nie inny. Bo gdy by nie było dowodów na związek nie było by tak grubymi nićmi szytej książkowej intrygi.



Tyle o książce, teraz niechciane i przemilczane fakty historyczne bez których pewnie nie powstał by finalny koncept intrygi - cytaty:


Liczne korporacje i banki amerykańskie w latach 30-tych i podczas II wojny światowej finansowały Hitlera i partię NSDAP, sponsorowały i dozbrajały reżim hitlerowski, bezpośrednio lub też poprzez sieć pośredników: m.in. koncern Standard Oil - ExxonMobil/Esso rodziny Rockefellerów (Manhattan Chase Bank) współpracował ściśle z hitlerowskim koncernem IG Farben (producentem Zyklonu B używanym w komorach gazowych Oświęcimia ) m.in. przy zabudowie infrastruktury przemysłowej Auschwitz-Monowitz. 
Bez gigantycznego wsparcia karteli zbrojeniowych, naftowych i banków Wall Street dla partii NSDAP w latach 30-tych, Adolf Hitler nie uzyskałby tak szybko dyktatorskiej władzy i nie mógłby prawdopodobnie rozpocząć II wojny światowej.

Standard Oil of New Jersey i General Motors posiadały Ethyl Gasoline Corporation kontrolującą patenty i dystrybucję czteroetylku ołowiu. Korporacja ta w dwa lata po przejęciu władzy w Niemczech przez Hitlera przekazała mu technologie produkcji tego związku. W 1938 roku, gdy Luftwaffe gościnnie eksterminowało ludność cywilną w czasie hiszpańskiej wojny domowej, nagle wzrosło jego zapotrzebowanie na czteroetylek ołowiu. Wtedy uprzejmie zjawiła się Ethyl Gasoline Corporation, która pożyczyła nazistowskiej machinie lotniczej 500 ton tej substancji. 


Standard Oil posiadała 94% udziałów firmy Deutsche-Amerikanische Petroleum A.G. (DAPAG). Jej szefowie, Karl Lindemann i Emil Helffrich, należeli do tzw. Koła Kepplera, założonego przez Wilhelma Kepplera z I. G. Farben koła przemysłowców finansującego Hitlera już od 1931 roku.


W 1936 roku ambasador USA w Niemczech William Dodd donosił:
„… tylko w bieżącej chwili ponad setka korporacji amerykańskich utrzymuje tutaj swoje filie i stosuje umowy o współpracy (…) Du Pont jest głównym partnerem I.G. Farben, Standard Oil, który kazał wpłacić tutaj w grudniu dwa miliony dolarów, podpisał kontrakt na 500 000 dolarów rocznie jako subwencje, aby pomóc w produkcji gazu syntetycznego na użytek wojskowy (…) "International Harvester" według świadectwa swego prezesa zwiększył tutaj o 33% swoje roczne obroty (…) Nasze firmy lotnicze (Bendix Aviation) zawarły porozumienie z Kruppem (…) Tak samo "General Motors" i "Ford" (…) Vacuum Oil zainwestowała już sześć milionów marek…”

„W 1943 roku Niemcy produkowały 5 700 000 ton syntetycznego oleju napędowego, to znaczy 57% wojennych potrzeb Rzeszy. Bendix Aviation, kontrolowana przez bank Morgana, dostarczyła Niemcom do 1940 roku, przez Siemens & Halske wszystkie systemy pilotażu automatycznego, tablice rozdzielcze, startery i diesle. Jeśli chodzi o dwie główne fabryki czołgów i pojazdów opancerzonych, były one kontrolowane przez Opla, niemiecką filię General Motors i Forda.” 
Albert Speer, minister uzbrojenia III Rzeszy, na łamach Welt am Sonntag w lipcu 1979 roku.


Jest takich rzeczy dużo, dużo więcej. Współpraca USA nie dotyczy jedynie nazistowskich Niemiec, bo i Związku Radzieckiego. 
Nie z troski o więźniów alianci nie bombardowali obozów - USA zarabiało na nich. Po wojnie w ramach operacji Henry Kissingera "Paperclip" Stany przytuliły na łono ojczyzny tysiące nazistowskich zbrodniarzy, również obozowych katów i "naukowców", ku chwale potęgi technologicznej i CIA.
Historię piszą zwycięzcy. W chwili obecnej to Niemcy są kanclerzem Unii i żandarmem Europy. Rozdają karty, trzymają za mordę gospodarczo. Zrealizowali plan Himmlera, który jest podwaliną współczesnej Unii, a który Himmler ujął tak:


"Imperium europejskie stanowiłoby konfederacje wolnych państw, do której weszłyby: Wielka Rzesza Niemiecka, Węgry, Chorwacja, Słowacja, Holandia, Flandria, Walonia, Luksemburg, Norwegia, Dania, Estonia, Łotwa i Litwa. Państwa te rządziłyby sie same. Miałyby wspólną europejska walutę, niektóre dziedziny administracji włącznie z silami policyjnymi, armia, w której rożne państwa byłyby reprezentowane przez swoje formacje narodowe, politykę zagraniczna. Stosunki handlowe opierałyby sie na odpowiednich umowach. W tej dziedzinie Niemcy jako państwo najpotężniejsze ekonomicznie trzymałoby sie na uboczu, ażeby nie zakłócać rozwoju państw gospodarczo słabszych. Przewidziane byłyby również Wolne Miasta, mające swoje specjalne funkcje, m. in. reprezentacje kultury narodowej..."* 

Heinrich Himmler






źródło  internet






* Fragment ten za pozycją książkową : "Himmler" Wyd.Czytelnik. Warszawa 1971 autorzy Roger Manvell oraz Heinrich Fraenkel , tlumaczenie Tadeusz Wolski.


Jak to ktoś kiedyś słusznie powiedział "wiedza chroni ignorancja naraża" :)







Pozdrawiam.





Pięćdziesiąt powodów dla których nie warto czytać byle czego, czyli czytać każdy może...



... trochę lepiej lub trochę gorzej. Parafrazując, chodzi konkretniej nie o umiejętność płynnego czytania,  ale o jakość czytanego dzieła. Wiem, czepiam się bo najistotniejsze, że w ogóle ktoś coś czyta. Niby tak, ale czy mogąc najeść się dajmy na to parmeńską szynką sięgniemy po pospolitą kaszankę? I dlaczego taką kaszankę promuje się na rynkach księgarskich? Nie dość, że naród nie "czytaty", to jeszcze tym, którzy chcą i mogą wciska się jak impotentowi viagrę badziewia w stylu  pięćdziesięciu twarzy żenady?  
Miało być porno jest co najwyżej duszno od językowego infantylizmu. Miało być sado jest co najwyżej masowość permanentnej głupoty bohaterów. Nie mam pojęcia czy to wina tłumacza, czy też język autorki jest tak prosty by nie rzec prostacki i ubogi. Na tyle, że po mimo szczerych chęci i peanów na około nie byłam w stanie przebrnąć przez treść tego anty - literackiego straszydła. Anty - erotycznego również. Co samo w sobie jest nie lada wyczynem biorąc pod uwagę, że tomiszcza miały być powieścią erotyczną. W dodatku przełomową, obrazoburczą i z wszech miar wszeteczną, niczym chętna dziewka w zamtuzie. 
Owszem urocza parka gziła się niczym koty w marcu, tyle tylko, że łóżkowe akrobacje bardziej przystały by parze z czterdziestoletnim stażem, na skraju rozwodu. Szukającej ratunku dla związku w głupawych zabawach rodem z "poradników" dla  masturbujących się nastolatków. O ekwilibrystyce słownej autorki, ba choć by małym porównaniu, metaforze chociaż w trakcie owych igraszek można zapomnieć. Dla malkontentów i nie lubiących środków stylistycznych w erotykach dodatkowo pretendującej do sado - maso dodam, że wulgaryzmów, epitetów jak i opisów godnych samego markiza de Sade też nie ma. Co więcej książka ta ma drugie dno, które każe wierzyć każdej nie ogarniętej i naiwnej czytelniczce w stereotyp księcia na białym koniu, choć właściwiej było by: aroganta na ośle. Wiadomo, że buc bogaty, kształcony i oczywiście piękny aż do bólu oczu. Cud, że nie błyszczy jak inny księciunio z innej bajki dla potłuczonych. W każdym razie przekaz  jest jaśniejszy od konstrukcji cepa: kobieta ma kochać bufona ile wlezie, on traktować ją jak zabawkę w pseudo - erotycznych gierkach i piąte koło u wozu, ona kochać jeszcze mocniej i bardziej aż do odruchów wymiotnych. A za lat kilka jej postępującej zgryzocie i na progu depresji nawrócony i powalony ogromem uczucia dotychczasowy cham, zapewne w akcie desperacji, bo nie z poczucia winy czy nagłego afektu poślubi nieszczęsną. Dalszy ciąg jest niechybnie tak przewidywalny, że żadna gospodyni domowa nie pokusi się o napisanie kontynuacji. Cóż, z szarej rzeczywistości nikt kolejnego dupnego bestselleru nie ulepi. 
Tak moi mi mili piszę o tym dziwie: " Pięćdziesiąt twarzy Greya" nad którym piało co najmniej pół tego kraju i 3/4 świata. O dziele, które tabuny kobiet dzierżył w drżących i obiecujących dłoniach z wypiekami na twarzach po księgarniach i  kolejkach do kas. I na który to widok wstyd mi było, że przybytki te pielęgnować i propagować mają wartości intelektualne.



Pozdrawiam



" Kiedy patrzysz w otchłań, ona patrzy na ciebie "



Dobre kilka lat wstecz przeczytałam doskonałą książkę Bernharda Schlinka " Lektor". Lektura wpadła mi w ręce już po ekranizacji  prozy. Nie mniej film zobaczyłam w telewizji  całkiem niedawno. 
Zarówno książka jak i film traktują o niewinnej, potem podszytej erotyzmem znajomości młodego chłopaka i dojrzałej kobiety, bileterki, perfekcjonistki w pracy, lubianej  przez pasażerów. Rzecz dzieje się w powojennych Niemczech, a ognistemu wkrótce romansowi towarzyszy czytanie książek, których wiernym i wymagającym słuchaczem jest Hanna. Wkrótce kochanka Michaela znika bez śladu, by pojawić się ponownie po kilku latach na procesie, w którym bierze udział jej były kochanek, obecnie student prawa. Hanna zaś jest oskarżoną o udział w zbrodniach wojennych. Co więcej, by ukryć wstydliwy według niej sekret, woli przyznać się do czynu – wydanie rozkazu, napisanie i podpisanie raportu o śmierci więźniarek - którego sama nie popełniła. Co nie oznacza, że nie brała udziału w  ludobójstwie. Nie mniej dla książki jak i filmu samo wzięcie winy za nie napisany przez siebie raport jest kluczowe.  
Adaptacja nie różni się od literackiego wzorca, a ma te zalety, że główne role grają lubiani przeze mnie aktorzy, którzy mają więcej klasy niż celebry. I chwała im za to, ale nie o tym chciałam.
Bohaterzy " Lektora", szczególnie Hanna, to ludzie zagubieni w swej prostocie. Płacący swoimi emocjami, wstydem, sumieniem, lub jego brakiem - słusznie lub mniej słusznie, za własne pojmowanie świata. Za prostotę, ale nie prostactwo dualnego spojrzenia na rzeczywistość. Ich samych jak i społeczeństwa.  Bez wątpienia wszyscy oni byli i katem i ofiarą. Bez względu na to, jaką rolę odegrali w tym dramacie. Hanna wstydu i iście pruskiego umiłowania ordnung muss sein, który podobnie jak system, w którym dorastała pozwolił jej na usprawiedliwianie głównie wobec samej siebie, tego czego usprawiedliwić się nie da - ludobójstwa. Michael zaś jest nie tylko ofiarą Hanny - po romansie z dojrzałą kobietą, jaki późniejszej świadomości tego z kim romansował, nie potrafił stworzyć normalnego związku z inną - jest też ofiarą własnych emocji  i skrajności takich miedzy innymi pojęć jak miłość, której idealistyczna forma szybko została skalana. Na biegunowość emocjonalną i postrzegawczą Michaela  i czytelnika, czy widza wpływa nie tylko społeczny odbiór kwestii nazistowskiego systemu władzy i moralności, ale i indywidualne postrzeganie tego, czym jest dobro, a czym zło, miłość i nienawiść. Akceptacja i jej brak. Książka jest doskonałym zwierciadłem dla relatywizmu moralnego. Pozwala na refleksje zadając setki pytań i nie dając odpowiedzi. Bo w tej kwestii każda odpowiedź może być zarówno błędna jak i poprawna, bo nic innego jak biegunowość właśnie pozwala i stwarza warunki dla zaistnienia relatywizmu moralnego.
Człowiek w swoim zadufaniu uznaje się z istotę najwyższą i doskonałą w swej wielkości i osiągnięciach. Tyle, że historia jaki doświadczenia ludzkości z niej wynikłe ukazują obraz zbydlęcenia, brutalności i bezwzględności, o tyle niezrozumiały u istot podobno wykształconych i świadomych, co nieobecny w świecie zwierząt, których gro ludzkości nie szanuje mając za głupsze i bezduszne, a w którym relatywizm moralny nie istnieje. Dlatego pojęcie darwinizmu społecznego jest jak najbardziej na miejscu. I by zaistniał nie potrzeba warunków ekstremalnych. Systemów, religii manipulujących umysłami wykształconych i prostaków. Szermujących sloganami typu bóg, honor, ojczyzna. Wpędzających w poczucie winy, bądź dających monopol na zabijanie pod płaszczykiem wyższości rasowej czy wyznaniowej. To wciąż trwa.
Czy Hannę stworzył system. Tak. Tyle, że kreatorem systemu jest nie kto inny jak człowiek. To nie bezpański twór, za to wyborny parawan dla winnych i jego twórców, którymi są tacy sami ludzie jak my. Przez cały czas gatunek ludzki doświadcza nieprawdopodobnego okrucieństwa z własnej ręki. Czy dla Michaela
Hanna była potworem? Nie. Mógł czuć się zbrukany, oszukany, wykorzystany,
ale ją kochał. W każdym z nas, podobnie jak w Hannie drzemią ambiwalencje. Zatem skąd człowiek może wiedzieć, na jakie zło stać go obliczu ostateczności?
W jakim stopniu predestynuje nas moralność, a w jakiej okoliczności?
Przecież w obozach i na wojnach ofiary też były katami dla swoich bliźnich. Często rodziny i znajomych. I na podstawie jakich kryteriów winniśmy ich oceniać ? Okoliczności, czynu, intencji ? Zatem granica jest płynna, a dualne postrzeganie świata bardzo zawęża perspektywę, jak i skazuje na ocenę bez możliwości obrony.  Za to funduje emocjonalny rollercoaster.
Jak wielu z nas nie doświadczywszy niczego podobnego, jest w stu procentach przekonana, że nie stała by się im podobna?
Człowiek, to dwie strony tej samej monety. Żywym i jakże wymownym przykładem są eksperymenty Zimbardo i Milgrama, na których kanwie powstał inny film niemieckiego reżysera, Olivera Hirschbiegel „Eksperyment”. Doskonale nastrój tego postu oddają słowa Szymborskiej, że "znamy siebie na tyle na ile nas sprawdzono"



 Pozdrawiam.






Przemyślenia mola książkowego.


Każdy z nas ma swoją odskocznię od kieratu codzienności. Dla jednego jest to film, dla innego muzyka lub też hobby, któremu poświęca wolną chwilę. Dla mnie jest to książka. Jestem niepoprawnym molem książkowym. Ewidentnie i na amen. Literatura, bawi mnie, czasem zachwyca, bywa że nuży, ale jest jak stary, dobry przyjaciel, na którym można polegać, wesprzeć się, który daje wytchnienie w chaosie życiowych zawirowań i pozwala spojrzeć obiektywniej na pewne rzeczy. Bywało, że czytałam po kilka książek na raz. Przy czym jedną w kuchni w trakcie jedzenia i pichcenia tegoż, inną w pokoju,  a kolejną w wc :P. Ot chorobliwy nałóg. W każdym razie wolę ten niż inny, po mimo że też szkodliwy ;) Za dzieciaka czytając pod kołdrą i z latarką uszkodziłam sobie wzrok, ale co wyczytałam, to moje :)
Bardzo mnie cieszy, że syn jest zapalonym "czytaczem". Nie zachęcany specjalnie sam zaczął, zapewne widząc niemal codziennie matkę z nosem w lekturze.  Zapytał kiedyś po co czytać, jak można obejrzeć film. Odpowiedziałam mu, że film jest dziełem skończonym jednego twórcy. Jak namalowany obraz. Czytając książkę malujemy swój własny obraz. Dowolnie tak jak tylko chcemy, jak podpowiada nam wyobraźnia. Bez narzucania nam cudzej wizji malowidła. W efekcie wyczytał swoją i moją biblioteczkę i drze się o więcej :)
Dzieciak w swoim roczniku jest ewenementem, co mnie nie dziwi, ale zasmuca. I nie chodzi, o to, że większość jego rówieśników woli siedzieć przed kompem - ja i mój syn też pasjami lubimy - ale o to, że na wszystko można znaleźć czas i  miejsce. Wystarczy odrobina dobrej woli. Dotyczy to nie tylko lektury, ale życia codziennego w całokształcie. Tymczasem większość czasu i energii spalamy na miotanie się w miedzy pracą, domem rodzinnym, po drodze angażując się w sprawy, które zupełnie nas i naszych najbliższych nie dotyczą. Na więcej w obecnych warunkach społeczno - gospodarczych nie mamy czasu, a jak mamy to się już nie chce, bo się pod drodze zapał wypali. Poza tym w medialnym zgiełku, gdzie jesteśmy bombardowani  informacją, obrazem i przekazem już gotowym i uformowanym pod określonego odbiorcę nie ma miejsca na własną wyobraźnię, refleksje i odbiór  indywidualny tej rzeczywistości. Z dnia na dzień zaczynamy żyć zrobotyzowanym życiem, ze zunifikowanym dzięki mediom myśleniem, skrojonym na walkę o przetrwanie - dzięki sytuacji ekonomiczno dosłownie - jak i utrzymaniem tej machiny w ciągłym ruchu. Ciągnąc ten zaprzęg wraz z tłumem pozostałych w wyścigu szczurków zapominamy, że w watasze też jest czas i miejsce na indywidualność, odpoczynek i odrobinę świętego spokoju, a każdy z nas  jest wyjątkowym człowiekiem, który nie zasługuje by traktować go jak stadnego barana. Bez względu na to, czy lubi czytać czy nie.

Pozdrawiamawiam


3 komentarze:

  1. "Lektora" też czytałam i oglądałam i obie wersje podobały mi się bardzo. A "Eksperyment" faktycznie robi wrażenie i zmusza do refleksji na temat "człowieczeństwa".

    OdpowiedzUsuń
  2. Anonimowy16:13

    Zgadzam sie przez "50 twarzy Greya" nie da sie przebrnac. Bylam uparta i probowalam kilka razy, doszlam blisko polowy... nie dalam rady calosci. Nie rozumiem zachwytu nad tym gniotem. Joanna-Jo

    OdpowiedzUsuń
  3. Ja nawet stu stronom rady nie dałam. To jest jakiś koszmar nie pisarstwo.

    OdpowiedzUsuń