wtorek, 2 lipca 2013
Dzienniki samochodowe I
Będzie cyklicznie jak mniemam i nie całkiem poważnie o nauce jazdy. Otóż nie mam prawa jazdy. Tak moje drogie panie i drodzy panowie. Wiem, to skandal, żeby w XXI wieku baba wieku lat niemal czterdziestu nie umiała prowadzić niczego więcej ponad rower tudzież spacerówkę. Przyznam, nigdy nie byłam fanką automobili, pomijając może te niezwykle sentymentalne i nadzwyczajnie urodziwe z lat 20 ubiegło wieku :) Wyrastałam na gangsterskich i wojennych filmach, gdzie przystojni, wypomadowani panowie w lakierkach strzelali do siebie na wzajem, tudzież równie przystojni lecz mniej schludni chłopcy z podziemia rozwalali w zamachach hitlerowców. Stad może zamiłowanie do pięknych, starych samochodów i twardych mężczyzn ;)
Ale do rzeczy. Prawda jest taka, że gdybym nie musiała prawa jazdy bym nie robiła. Przyczyny na chwilę obecną niech pozostaną nieistotne, natomiast ich skutkiem wręcz zadurzyłam się w jeździe. Może bardzo na wyrost, bo jazda wciąż oporna i po grudzie, ale choć bym miała stanąć na głowie, lub zdawać nieszczęsne prawko i setkę razy, to sprawię, że będę mogła prowadzić legalnie, bo frajda jest niezła.
Instruktora na szczęście mam fajnego i cierpliwego niczym anioł. Biedy facet. Ja nie mam cierpliwości do własnego syna, on musi ze stoickim spokojem znosić niekumate w instrukcji obsługi i prowadzenia auta baby, takie jak ja. Dzielny jest bardzo, bo spięta prowadzę niczym guma w dziewiczych majtkach, a klnę jak szewc z wieloletnim stażem. To przez moje chorobliwe zamiłowanie do perfekcjonizmu. Co z tego, że wiem, że się dopiero uczę, że to kwestia czasu. Ja bym chciała od razu po mistrzowsku i z przytupem:P Tymczasem na pierwszych lekcjach silnik gwizdał i rzęził na przemian tak dociskałam gazu, nie puszczając sprzęgła. Hamowałam zaś z gracją i siła tura. Do tej pory (wyjeździłam mizerną ilość godzin) wciąż mi się zdarza, podobnie jak jazda ze zbyt dużą prędkością. Do póki nie siadłam za kołkiem, do póty byłam pewna, że pociśnięcie minimalnie do 50 /h wymaga sporego wysiłku. Tymczasem pociska się samo ;) Skrzynia biegów, to wciąż dla mnie terra incognita. Co z tego, ze wiem, kiedy jaki bieg, jak sam manewr wrzucania jest jak rosyjska ruletka ;) Nic to, schemat sobie rozrysowałam, bo pamięć wzrokową mam przednią i powiesiłam w miejscu najwyższego skupienia - wewnątrz, na drzwiach WC. W podobny sposób uczyłam się kiedyś słówek ;) Pocieszające, że instruktor powiedział mi, że będąc osobą, która do tej pory była wyłącznie pasażerem idzie mi całkiem przyzwoicie. Po mojemu szału nie ma, ale i powodu do wstydu chyba też nie ;) W każdym razie podobno tyłem jeżdżę pięknie :P Na tyle - nie wiem tylko czy przodem czy tyłem ;) - że wkrótce pojadę z instruktorem samodzielnie prowadząc przez E7, do miasta gdzie jest moja placówka WORD, siać popłoch i irytację na wojewódzkich drogach ;)
Ciąg dalszy nastąpi. Chyba ;)
Pozdrawiam.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz