Zresetowałam się wybornie, wybawiłam i odchamiłam - znaczy podniosłam poziom ukulturalnienia ;)
Rzadko chodzę na koncerty, choć na moim Zacofie bywają w Semaforze - jedynym klubie muzycznym - dość często. Przeszła mi kole nosa metalowa impreza muzyczna Eye of the Ancient God, bo Młody iść nie chciał - wiadomo, w międzyczasie komputer może nóg dostać i uciec w dal siną i nieznaną :P - a samej iść nie lzia jakoś. Nie przeszły natomiast Róże Europy.
Na koncert wybrałam się z Asią, która Róż i owszem w młodości durnej i chmurnej słuchała - metalu natomiast nie - i z dziką rozkoszą poszła była ze mną. Bawić się miała opory. Być może dlatego, że bywanie nauczycielką nawet na jedna czwartą etatu, zobowiązuje ;) A szkoda, bo ja bawiłam się jak dziecko, niesiona falą sentymentu i tempem muzyki. Panowie zagrali kilka utworów z nowej płyty "Zmartwychwstanie" - tytuł adekwatny, bo od lat twórczo popadali w stagnację koncertując od czasu do czasu - a sam koncert był ostatnim w tym roku z dzwięciotygodniowej trasy promującej krążek.
Były również stare numery. Wiecznie żywe dla obecnych dość licznie rockowych dinozaurów, które podobnie jak ja wychowały się na płytach "Stańcie przed lustrami", "Krew Marilyn Monroe", czy "Radio Młodych Bandytów". Oczywiście Róże zagrały znany szerszej publiczności przebój, długi niczym Chiński Mur - "Jedwab".
Piotr Klatt wokalista i lider zespołu dał niemal dwugodzinny popis. Giął się na scenie jak młodzik, a ma ów pięćdziesiąty krzyżyk na karku. Charyzma i energia Piotra z wiekiem nie uszła, porwali więc panowie w balety niemal cała salę. Sama dobre dziewięćdziesiąt minut pohulałam ciurkiem, wbrew obawom, że mnie między innymi czterdziestoparoletni - towarzystwo mocno mieszane było - nadzwyczaj żywotni amatorzy pogo pogniotą ;)
Nie pognietli, nie zepsuli, a bawiłam się nadzwyczajnie zadziwiając samą siebie kondycją ;) - męczące galopy na orbitreku jednak czemuś służą ;)
Podsumowując koncert, pomimo początkowego całkiem sporego poślizgu wyborny był. Muzycy zadowoleni z publiczności i vice versa. Pełna współpraca z obu stron, energetyzująca atmosfera i zupełny reset z mojej strony. Przyznaje się bez bicia, że takie resety lubię najbardziej, bo to przyjemne, pełne pasji zmęczenie. W dodatku bez kropli alko, bo zmotoryzowane byłyśmy. Da się dobrze bawić bez procentów? Da. Ba, bawiłam się dużo lepiej niż z :)
Marzy mi się pasjami lubiany - ten w industrialnych klimatach - Samael , czy NIN ale tego nie tylko w Semaforze, ale i w Polsce w najbliższej przyszłości pewnie nie uświadczę. Może Żywiołaka, lub Percivala doczekam :)
Zdjęcia z portalu skarżysko24.pl
Pozdrawiam.
Reset to fajna sprawa. Gorzej, że potem trzeba ściągać sterowniki, bo system nie chodzi. ;) :)
OdpowiedzUsuńMój hula aż miło po takich atrakcjach :)
OdpowiedzUsuńKażdy, nawet najkrótszy resecik dobrze robi. Jutro niestety poniedziałek, więc trzeba się już powoli skladać w całość
OdpowiedzUsuńPoniedziałek swą wyjątkową wrednotą nawet jak na poniedziałek, sprawił, że radocha po resecie wyparowała w try miga zastąpiona wizją przepuszczenia parez wyżymaczkę ;)
UsuńJa też się chcę zresetować i nie mogę. Czekam na to z utęsknieniem, piękny to będzie czas!
OdpowiedzUsuńŻyczę z całego serca :) i jak najszybciej.
Usuń.. ale mi się sentymentalnie zrobiło... Róże Europy, moja młodość, wojownicza i pewna siebie, jak potrafią być tylko nastolatki... aż mi miło na sercu, może będę w P-ni, chętnie się wybiorę :)
OdpowiedzUsuńW lutym rozpoczynają kolejną trasę, więc szansa jest :)
UsuńRóże Europy ale Ci zazdroszczę - kurczaki sama chętnie wybrałabym się na ten koncert, tymczasem hulam w swoich progach... Pozdrawiam i jak najwięcej takowych imprez Ci życzę
OdpowiedzUsuńhttp://eksperyment-przemijania.blog.onet.pl/
Ty się też wybornie resetujesz, biegając. Aż mnie zazdrość bierze na tak silną wolę ;)
UsuńJa też od czasu do czasu latam do klubu kumpla na jam sesion i powiem Ci ,że czasami czekam 2 godziny na taką 20 minutowa sesje gdzie sie muzycy wzniosą na wyzyny, i czekać warto
OdpowiedzUsuńNa dobrą muzę i odpłyniecie na jej falach zawsze warto :)
UsuńMoże Ci się udziela ode mnie? :-)
OdpowiedzUsuńTo chyba dobrze ;)
UsuńOch, jaka szkoda,że nie mieszkamy przynajmniej w jednym mieście! Często mam podobny dylemat! Buziaki!
OdpowiedzUsuńNajważniejsze, że Ty czułaś się wspaniale. Jeśli ja miałabym pójść na czyjś koncert, to tylko dawnych Beatlesów;), bo innych zespołów nie toleruję. Tylko że już nie ma tego zespołu, szkoda.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam.
Prawda, dawno się tak świetnie nie czułam :)
UsuńA na Beatelsów to bym pieszo do Liverpool poszła ;)
Reset od czasu do czasu jest obowiązkowy. :)
OdpowiedzUsuńBa. Konieczny ;)
UsuńA ja byłam wczoraj na Zaduszkach Jazzowych. W tym roku był to klimatyczny, wysublimowany, przepiękny koncert Agi Zarian. Polecam tę artystkę wszystkim miłośnikom jazzu.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam
Lubię i jazz.
UsuńRóże...ech..on ma pięćdziesiąt???
OdpowiedzUsuńAno ma. Dobrze się chłop zakonserwował nie?
UsuńO kuźwa, jak ja bym tak z toba pohulała!
OdpowiedzUsuńZapraszam :)
OdpowiedzUsuń