Nałogiem i pomyłką jest postrzeganie świata jako zlepka materii.

środa, 23 kwietnia 2014

Aniszai.



Poświąteczne lenistwo i fakt, że objadałam się jak bąk - nie sposób odmówić, kiedy najbliżsi tyle wysiłku w sporządzenie wszystkich smakołyków włożyli - nie sprzyjały wysiłkowi umysłowemu i nasiadówkom przy kompie. Sprzyjały natomiast spacerom i winku, spijanym przy podjadaniu resztek frykasów. Wybaczcie zatem, absencje - postaram się nadrobić, obiecuję :) Ponadto Leniusiołek - Aniu pożyczyłam, bo bardzo mi się spodobał - dopadł mnie chyba permanentnie. Zadziwiające, że im więcej miałam czasu, tym bardziej mi się nie chciało i odkładam na świętego nigdy. Dlatego pozwoliłam sobie dziś zamiast wpisu wstawić opowiadanie. Stareńkie bardzo. Smarkiem - no prawie ;) -  byłam, gdy je spłodziłam. Mój niegdysiejszy wybryk zainspirowany był równie starą i oddaną miłością do Baldur's Gate - to taka gra rpg w rzucie izometrycznym jeszcze. Miłością do fantasy i fantastyki, choć jednej i drugiej w opowiadaniu za grosz. I żeby nie było, ten Czarny Lord w świecie AD&D istniał, zanim pani Rwoling sięgnęła po pióro by napisać Pottera ;)





Aniszai.
 

Pytasz jak mi na imię? To nieistotne. Nazwisko? Ono też pozostanie tajemnicą. Uważasz, że inwestując w wino skłonisz mnie do zwierzeń? Rozczaruje cię wędrowcze. Trunek nie rozwiąże mi języka. Moje sekrety pozostaną moimi. Nie chce cię martwić, życie to głównie rozczarowania. Przyzwyczaj się. Odchodzisz? – uśmiechnęła się po raz pierwszy – Dziękuję za wino. Twoje zdrowie wędrowcze – przepiła do odchodzącego.
Nie była rozmowna. Zawsze szukała spokoju i odosobnienia. Może to wpływ miejsca w jakim dane było jej dorastać, atmosfera. Może fakt że nie lubiła ludzi. Nie zdążyła polubić. Tych, których znała nie darzyła szacunkiem. Gardziła życiem ludzkim, tak jak kiepskim trunkiem. Nie ona istniała dla świata, ale świat dla niej. Gra jaką z nim prowadziła służyła jedynie do zaspokajania jej potrzeb i kaprysów. Zimna, wyrachowana, za maską milczenia i wyniosłości, a czasem uprzejmego, nieszczerego uśmiechu kryła jeszcze mniej sympatyczne oblicze. Intryga, kłamstwo, przemoc, zastraszenie, śmierć były drogą do celu, prawem i filozofią Aniszai - jedyną jasną i zrozumiałą. Innej nie dane było jej poznać.
Chłodne, wilgotne i ciemne mury zakazanej świątyni martwego boga były jej domem przez dwie dekady. Matką dyscyplina, Ojcem zaś - chłód emocjonalny. Zacisnęła dłoń na wysokiej nóżce kielicha, tak mocno że pobielały jej kłykcie. Ojciec. Postawny, charyzmatyczny w niepokojący sposób. Przystojny. Efekt psuły jedynie zimne, stalowe oczy o lisim wyrazie jaki i zaciśnięte w grymasie niezadowolenia, bądź zdobne w cyniczny uśmieszek usta.
Nie byli do siebie podobni. Aniszai pamięta do dziś - dzień, w którym zapytała o matkę. Odpowiedzią była wściekłość i siarczysty policzek. Nigdy wcześniej, ani nigdy później nie widziała ojca w takim stanie. Więcej nie pytała. Matka na zawsze pozostała obfitującą w liczne domysły zagadką. Ojciec nigdy więcej jej nie uderzył. Nigdy też nie pozwolił sobie na okazanie jakichkolwiek uczuć, prócz niezadowolenia z jej postępów w teologicznych i filozoficznych naukach, którym była poddawana z racji pochodzenia i miejsca zamieszkania. Świątynia martwego boga, Bane’a, teraz jego bękarta, Iyachtu Xvima, leżąca na wschód od Athkatli, miasta jej narodzin, wśród porośniętych gęstym lasem Wzgórz Wichrowych Włóczni, była jednym z niewielu tajnych Kościołów czczących imię Czarnego Lorda. Dzięki sieci precyzyjnych intryg i współpracy z gildiami złodziejskimi Kościół prosperował dobrze. Była to w znacznej mierze zasługa ojca, głównego kapłana i zarządcy, Imperceptora Czarnej Ręki. O ile nie miała dla niego szacunku jako tego, który dał jej życie i wychowywał, o tyle jego pozycja, zdolności organizatorskie i kompetencja napawały ją respektem.
Miała może z osiem lat gdy pojęła, że żyje z ojcem w swego rodzaju symbiozie. Dał jej dach nad głową, przyodziewek, wikt i nic więcej. Ona ze swojej strony rewanżowała się złośliwością w odpowiedzi na pogardę. Może przyjęła by za pewnik chłód emocjonalny rodziców wobec dzieci, wszak nie znała żadnych rówieśników i całego bagażu pozytywnych, budujących emocji, jakie potrafią łączyć rodziców i potomstwo. Czuła jednak, a wkrótce się przekonała, że może być inaczej. Z rosnącym zainteresowaniem, potem fascynacją obserwowała ukradkiem dwójkę prostych, bojaźliwych chłopów z niedalekiej wsi - ojca i syna. Dziesięcioletni wyrostek pomagał ojcu przy wyładunku żywności. Obaj pracowali cicho i szybko, lękając się ponurych mnichów i posępnych kapłanów. Rodzic dziękował dziecku za pomoc uśmiechem, pieszczotliwym gestem. Ich oczy był pełne ciepła i czegoś, czego nie rozumiała. Wkrótce z niewiadomych powodów zmieniono dostawcę. Chłopiec był jedynym dzieckiem jakie widziała prze cały swój pobyt w Kościele. Niedługo później, ojciec sprowadził do jej niewielkiej komnaty człowieka o surowej twarzy i godnej postawie oznajmiając, że jest to nowy nauczyciel, któremu powierzył dalszą edukację dziewczyny. Uznał zapewne, że młodzi akolici nie mają wystarczającej siły perswazji i umiejętności. Archimandryta Cisza Ponad Stal nauczył ją więcej, niż wszyscy akolici i kapłani razem wzięci przez cały okres jej krótkiego życia. Co więcej, jego nauki były znacznie ciekawsze od teologii i filozofii, którymi od małego nabijano jej głowę. Cisza Ponad Stal był wymagającym, nie skorym do czczych pochwał nauczycielem. Dzięki wieloletnim treningom ciała i ducha z zabijania uczyniła sztukę. Zimna, bezwzględna i precyzyjna dobrze łączyła gniew, koncentrację, adrenalinę i dyscyplinę w zgrabny kwartet. Skończywszy lat dwadzieścia, na polecenie ojca ruszyła ze wzgórz do amnijskiej stolicy. Na miejscu miała stać się jego oczyma, później być może nawet jego dłońmi, ciskającymi gromy gniewu Imperceptora na tych, którzy ważyli się stanąć mu na drodze. Była zakonspirowaną agentką Kościoła, wykonującą jego polecenia.
Dziewczyna dopiła wino. Rzuciła na blat szynkwasu parę miedziaków. Na ramiona narzuciła obszyty futrem płaszcz. Cichym, pełnym kociej gracji krokiem opuściła gospodę. Czas nie naglił. Ale naglił rozkaz, wola przełożonego, wobec którego należało być uległym. Do czasu...




Grafika: Luis Royo - jeden z nielicznych, który potrafi tak pięknie, drapieżnie, niepokojąco i zmysłowo rysować kobiety :)



Pozdrawiam.



18 komentarzy:

  1. Zimny chów, zimne życie i chłodne spojrzenie na codzienność... Ciekawa jestem dalszych losów bohaterki...
    Anna intrygujesz :)
    Pozdrawiam
    http://eksperyment-przemijania.blog.onet.pl/

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ano zimny. Tak sobie to opowiadanko przypomniałam, przeczytałam i aż mi się zimno zrobiło ;) Tak sobie nawet pomyślałam, czy w przypadku kontynuacji umiała bym ta zimną sucz zachować w takim kształcie :)

      Usuń
    2. wczujesz się, wiemy o tym obie - próbuj, a ja zawsze chętnie poczytam...

      Usuń
  2. Pisałam już u Ani, że we mnie drzemie całe stado Leniusiołków :-)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. We mnie nie drzemią, rozrabiają w najlepsze i rozmnażają w przyroście geometrycznym ;)

      Usuń
  3. Fantastyka? Fantastycznie! Ja oddałem się tylko Lemowi.

    PS. A tego gościa nie wyganiaj z siebie. On też ma swoje prawa. ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Książki Lema bardzo lubię. I samego świętej pamięci autora. Niezły był z niego oryginał :)

      Usuń
  4. Widzę, że Leniusiołek się rozprzestrzenia z prędkością błyskawicy. ;) :) Możesz oczywiście go adoptować. ;)
    A co do fantastyki, ja jakoś nigdy nie dałam się jej oczarować, choć próbowałam wiele razy. Jednak Twoje opowiadanie intryguje. Dopowiesz, co zdarzyło się dalej? :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wiesz Aniu nawet jak bym nie chciała adoptować, to sam się wprosił ;) Wlazł z butami i hula ile wlezie :)
      A czy dopowiem dalej? Nie wiem, choć pomysły mam. Co prawda mgliste, ale zawsze w trakcie pisania robią się bardziej przejrzyste ;)

      Usuń
  5. Ale to wszystko pokręcone, Ty która zachwalasz czystą zamrożoną teraz z kieliszkiem wina? No nie wierzę

    OdpowiedzUsuń
  6. Na sobotnim grillu czysta zmrożona był, zimna psiajucha, aż gębę parzyła ;) To winko zatem prewencyjnie bardziej ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dobre winko też warto sączyć, a samą wódeczke to ja najbardziej lubie pod śledzika

      Usuń
  7. I co koniec? nie wiem dlaczego ale czekałam na jakiś erotyczny wątek, najpierw myślałam że ona i ojciec, a potem że ona i ten nauczyciel, a na końcu że odda się jednak za to wino. Poproszę cd!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Świntuszka ;)
      Taki wątek tak z mostu, bez gry wstępnej ;) W sumie mogło by być, bo ona nie z takich co daje, ale gwałtem bierze ;)

      Usuń
  8. Jak już opuści Cię ten Leniusiołek... to świetny pomysł, abyś popuściła wodze fantazji i opowiedziała, dopowiedziała nam coś więcej. Jak widać, nie tylko ja jestem ciekawa dalszych losów bohaterki.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Oj Lenisiołek poczyna sobie niczym huragan ;)
      W dodatku problemy mam z netem i z telefonu dziabię, co jest niebywale irytujące, bo mam za grube paluchy ;) W każdym razie pomyślę o kontynuacji. Obiecuję :)

      Usuń
  9. Odkrywam z nieklamnym zachwytem jeszcze jedno twoje wcielenie, pisz, prosze, pisz... :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wiesz, ja się bardziej bawię tym pisaniem, niż na poważnie :)

      Usuń