Miał być dziś post o polityce, Ukrainie, globalnych interesach i ISIS, ale wciąż "się pisze", bo emocjonalne obnażanie w tym wypadku nie tyle idzie mi opornie, co dygresji przybywa.
Będzie zatem po raz kolejny lekko, łatwo i przyjemnie, o dupie Maryni ;)
W tytułowym Mieście Cudów nikt wody w wino nie zamienia, ku rozpaczy zapewne co niektórych jego mieszkańców, ale zważywszy na treść dowcipów znanych w całej Polsce, to cudacznie za sprawą urzędujących teraz już tylko honorowo sołtysów bywa. W każdym razie w dowcipach.
Domyślacie się już chyba, że w Wąchocku byłam.
Wąchock ma teraz prawa miejskie, stąd wspomniana honorowa funkcja sołtysa i leży raptem kilkanaście kilometrów od mojego miejsca zamieszkania, co więcej w mieście tym w poczet -przynajmniej teoretycznie - członków KK mnie wprowadzono, chrzcząc. Zabawne, że i za sprawą peanów bardzo sympatycznego skądinąd cystersa Wąchock na sobotni relaks wybrałam. Cysters, bardzo skromny człowiek jest naszym pacjentem i nie zirytował mnie nawet usiłując nawrócić - kiedyś mu powiedziałam, że niewierząca jestem. Nawracał przynosząc obrazki i mówiąc, że bóg mnie kocha :) Też sympatycznie. Nie było w tym fanatyzmu, fanfaronady jedynie troska, że zbłąkana owieczka zbawienia nie dostąpi :P W każdym razie ksiądz okazał się wielkim miłośnikiem historii - w opactwie jest malutkie muzeum - z którym pogadałam nie raz i nie dwa o drugowojennej partyzantce, Ponurym i AK generalnie. Bo trzeba Wam wiedzieć, że partyzanckie zgrupowanie Ponurego bazę miało pod Wąchockiem na Wykusie. Miejsce to nie bez powodu wybrane zostało przez Piwnika na skoszarowanie oddziałów, bo tradycję miało i powstańcom Langiewicza wcześniej służyło. Gest drobny, a morale znacząco podnosił, choć wiadomo że Styczniowe na tarczy skończyło. Jak każde inne.
Nie byłam jednak na Wykusie, ale nad nowo powstałym zalewem. Kiedyś już podobny w Wąchocku istniał za Stanisława Staszica. Kres mu położyły ciągłe powodzie nie uregulowanej Kamiennej.
Nad rzeką i zalewem stał i stoi po dziś dzień - w opłakanym obecnie stanie - pałac Schoenbergów znajdujący się na czerwonym szlaku turystycznym. Piękna budowla wraz z kompleksem fabrycznym po opuszczeniu przez właścicieli w 1945 niszczała nieremontowana. W latach siedemdziesiątych ubiegłego wieku - pamiętam choć szczylem zupełnym byłam - pałac był w na tyle dobrym stanie, że służył za przychodnię. Do dziś mi się jak powidok majaczą kinowe krzesła, nieśmiertelna olejna na ścianach i dziwny, dziecięcy niepokój związany z tym starym miejscem o bogatej historii, którą tworzyli jego mieszkańcy.
Niemieccy właściciele pałacu należeli do bogatych fabrykantów i mieli monopol na działalność gospodarczą w okolicach. Posiadali cegielnie, piece hutnicze, jak i manufaktury produkujące okucia, czy gwoździe. Znane są opowieści o wyzysku właścicieli, braku podstawowych zasad bhp, zatrudnianiu najuboższych polaków za głodowe pensje - nihil novi do dziś w sumie :P Biorąc jednak pod uwagę okres, w którym Schoenbergowie budowali swoje małe imperium - industrializację, wielki rozwój przemysłowy - sytuacja w jakiej znajdowali się polscy pracownicy na niemieckim wikcie nie była odosobniona, bo w całej Europie było podobnie. Wystarczy wspomnieć piekło europejskich kopalń. Być może ziarno prawdy w wąchockich legendach o niemieckich panach zostało wyolbrzymione, bo zabory, bo obcy kapitał itp. W każdym razie na tle epoki zachowanie wąchockich krezusów wobec pracowników nie wyróżniało się większym niż gdzie indziej okrucieństwem.
Nieopodal zalewu usytuowany jest cysterski klasztor. Cudeńko ufundowane w 1179 przez biskupa krakowskiego Gedeona, do którego cystersi przywędrowali z dalekiej Szampanii, pod przywództwem legendarnego jak twierdzi Wikia brata Haymo. Na czym owa legendarność opata polegać miała nie wiem, ale nie omieszkam zapytać współczesnego, obrazkowego ;) krzewiciela wiary, brata Eugeniusza.
W opactwie jak wspominałam - niestety podobnie jak kościół było zamknięte - jest malutkie muzeum poświęcone historii regionu, jak i godne podziwu pięknie odrestaurowane freski. Nie jestem wierząca, ale takie miejsca, z takimi atrakcjami pasjami zwiedzać lubię. W sumie sztukę sprzed wieków w dużej mierze podziwiać można, bo w kościołach przetrwała. Nie tylko dzięki mecenatowi, ale często staranności w ochronie tychże podczas wszelkich zawieruch dziejowych. I za to KK, choć pogańską sztukę - bałwany znaczy :P - bezwzględnie niszczyło, za tą chrześcijańską jakiś szacunek się należy.
Cudnie się w tym siermiężnym do niedawna i zaniedbanym Wąchocku porobiło. Miasto odrobiło lekcję z przedsiębiorczości i na "obśmianym" wizerunku przyszłość turystyczną buduje. Pobudowano zatem Domek Sołtysa wraz z pomnikiem, do którego prowadzi wybrukowana dowcipami Aleja Humoru. Po przeciwnej stronie ulicy, nad samym zalewem nie brak atrakcji dla fanów aktywnego wypoczynku. Są ścianki wspinaczkowe dla dzieci i dorosłych, bogato wyposażony plac zabaw i solidny skatepark. Od czerwca do połowy sierpnia w miasteczku często odbywają się przeróżne koncerty.
Autobusów i aut z rejestracjami spoza województwa na parkingach nie brakowało. Aż mi żal że w Wąchocku nie mieszkam, bo znacznie tam przyjemniej i ładniej, a mądre inwestycje za unijne pieniądze zwrócą się miastu raz dwa.
Opactwo.
Aleja z dowcipem :)
Domek Sołtysa.
Skatepark.
Pozostałości domu i fabryki Schoenbergów
Opactwo wewnątrz. Zdjęcia wygrzebane w intrnecie, autor thomas 2007
Pozdrawiam.
No cóż jak Wąchock, to nie może się obejść bez krzty humoru - nie wiedziałem bowiem, że można aktywnie wypoczywać nad zlewem. Teraz wiem dlaczego ciągle jestem taki wypoczęty. :) :-D
OdpowiedzUsuńcyt.:
"...Po przeciwnej stronie ulicy, nad samym zlewem nie brak atrakcji dla fanów aktywnego wypoczynku..."
PS. A wnętrza klasztoru cystersów śliczne.
Ślepawa jestem, a ta małpa się podstępnie wkradła ;) Dzięki :)))
UsuńHa, ale teraz rozumiem czemu często taka zmęczona chodzę ;)
Matko kochana, jaki cudowny, ciekawy, prześliczny post!!!
OdpowiedzUsuńZaraz przeczytam go jeszcze osiem razy. Uwielbiam, uwielbiam, uwielbiam, uwielbiam takie perły!
Dziękuję :)
UsuńMoże powinnam o turystce pisać ;)
No proszę, miało być o d... Maryni, więc zastanawiałam się czy czytać dalej, a tu proszę, ileż to o Wąchocku dowiedziałam! Zaskakujesz! Dzięki za ten post, może uwzględnię Wąchock w moich przyszłorocznych planach wycieczkowych.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam :)
Do Wąchocka warto zajrzeć :)
UsuńJak już uwzględnisz daj znać :)
No i dobrze,że o polityce nie było! Buziaki!
OdpowiedzUsuńNie było, ale będzie. Niedługo pewnie.
UsuńZawsze twierdziłem ,że Polska jest piękna, tylko trzeba umieć na nią patrzeć
OdpowiedzUsuńPewnie. Nawet w moim postindustrialnym koszmarku cudności znaleźć można :)
OdpowiedzUsuńWcale o du..ie Marynie nie było. Pięknie zareklamowałaś Wąchock. Może specjalnie tam nie pojadę, ale na pewno zajrzę jak będzie na mojej trasie podróży. Pozdrawiam
OdpowiedzUsuńW takim razie jako autochton zapraszam, bo warto :)
UsuńZakochałam się w tym wpisie, Wąchock mnie zauroczył, zdjęcia przepiękne... co więcej dodać?! Czekam na podobne teksty ! :-)
OdpowiedzUsuńDziękuję.
UsuńCholera popisała bym podobnych z przyjemnością, tyle że na razie poza grzybami nigdzie się nie wybieram na relaksy :(
pisz o turystyce grzybiarskiej:)
UsuńToż to sam masochizm niemal. Tam tylko drzewa, w dodatku takie same ;)
UsuńNawet nie wiedziałam, że ten Wąchock taki ładny. Na zdjęciach prezentuje się świetnie.
OdpowiedzUsuńI taki w istocie jest :) Miasteczko mikroskopijne, a mój zacof w kwestii cudności na głowę kasuje :)
UsuńPrzeglądam zdjęcia Wąchocka i dochodzę do wniosku, że to musi być naprawdę pozytywne miasto :)
OdpowiedzUsuńNawet bardzo :) A to ani chybi zasługa fest burmistrza i rady.
Usuń