Nałogiem i pomyłką jest postrzeganie świata jako zlepka materii.

Refleksje

 

Lepiej wyrosnąć z butów niż dzieciństwa.




Dzieci, w szczególności te małe potrafią być zadziwiająco - dla nas dorosłych -  szczere i w tej szczerości bezkompromisowe. Nie wykrzywione poprawnością, nie uformowane na obraz i podobieństwo rodzica, czy społeczeństwa. Są sobą. Żyją pełnią życia, robią to co lubią i to co chcą.
Czym człek starszy tym trudniej o tą prostotę - czasem łatwiej o prostactwo ;) - życia. Bo kompleksy, bo problemy, obowiązki. Przeszkadza nam permanentnie jakieś ale. I tak nam przecieka ta nieszczęsna dorosłość przez palce w ciągłych pogoniach za lepszym jutrem. Ciągle w biegu spinamy pośladki. I na cholerę? Lepsze jutro powinno być dzisiaj. Carpe diem. Człek nie chomik i widzi przecież - przynajmniej powinien - że życie to nie karuzela do ciągłych gonitw dla krótkowzrocznych. Trzeba i należy z niej wysiadać jak najczęściej by potem w przerażeniu nie wyskakiwać w biegu, bo ząbki wybić można. Co najmniej. 
Pamiętam wszystkie zapachy, kolory i smaki dzieciństwa. Niby te same a jednak inne. Nawet lato pachniało inaczej, a słoneczko jaśniej świeciło. Beztroską, swobodą, wolnością. I dam głowę, że to nie zapach, smak i kolor się zmienił ale ja, bo wciąż są i potrafię je odnaleźć. W biegu, w mgnieniu, na ułamki sekundy lub dłużej. Mam potem dejavu, banana od ucha do ucha i pół dnia na permanentnym haju ;)
Lubię to dziecko w sobie dopieszczać i jako takie przekonana jestem, że nie jesteśmy na świecie po to, by w milczeniu, cierpieniu i śmiertelnie poważnie brać się z życiem za bary. Szkoda na to czasu, energii, młodości i zdrowia. Zbyt krótko trwają, by je trwonić na takie duperele. Życie samo w sobie jest w mojej opinii życia doświadczaniem w każdym jego przejawie. Dobrym, czy złym. Albo wyjdziemy silniejsi albo polegniemy. Zostanie jedynie po nas pozytywne lub negatywne wrażenie. Wrażenie wywarte nie ilością zer na koncie, którym wybudujemy sobie pomnik "twardszy niż ze spiżu" - jak poeta mawiał. I tak, by żyło się lepiej :P nie powinniśmy zapominać o pielęgnowaniu w sobie anarchistycznego bachora, co te chce się od czasu do czasu pobawić, wyrwać na swobodę i wyziera smutno z kąta odgradzany murem surowej, chropowatej dorosłości. Zapomnieć się na chwilę i po prostu żyć jak jasna cholera. 
Ja tam zapominam się ile wlezie. Ile mogę i potrafię. O cieszeniu się życiem własny syn mi co dzień przypomina. Lubię patrzeć na niego. Takiego uroczo naiwnego w swym poznawaniu świata. Nieskrępowanego gorsetem tego co trzeba lub należy. Zabawnego i inspirującego do nieoglądania się za siebie, kiedy każdego dnia zaczyna życie na nowo bez ciężaru dnia poprzedniego. I po mimo, że czasem własne dziecko jest mnie w stanie doprowadzić do furii jak nikt, to kocham tą odrębną kontynuacje samej siebie ;) do szaleństwa. Tyle nas, tyle naszej ziemskiej nieśmiertelności, ile potomstwa ;) 
Niepoprawna ze mnie optymistka jest wbrew pozorom. Staram się celebrować drobne przyjemności, bo się wskutek doświadczeń nauczyłam, że inaczej nie liza. Lepiej na wyrost i nawinie jak dziecko szukać pozytywów, malować swój świat w szalone barwy, esy floresy niż powlekać kirem na własne życzenie.  Śmiertelnie poważna i melancholijna bywam głównie na blogu - to jeden z wielu wentylów bezpieczeństwa i "marnowania" czasu przeznaczonego na dorosłość ;) Jedyny, na który żałość srogo ulać się potrafi ;) Drugi, wentylek już bez ulewania, za to dla samego funu i frajdy, to pykanie na kompie w World of Warcraft.  Na pytania wielu zdziwionych i zniesmaczonych równolatek - mężczyźni jakoś się nie dziwią ;) - dlaczego trwonię czas na durną grę, bo im by było szkoda i niepoważne to wcale, dopowiadam że powaga bywa śmiertelnie bolesna i powoduje mentalną obstrukcję ;) Pranie, prasowanie, urabianie po pachy i dorosłość nie zając, nie uciekną. Co więcej do grobowej deski będę się z nimi bujać, więc olanie od czasu do czasu na zdrowie wyjdzie. Nikt jeszcze nie umarł od niewprasowanego t shirtu, a z braku umiejętności czerpania radości z życia, bywało, że tak. Widać nie ja jedna mam podobnie, bo grając online spotkałam paru panów po pięćdziesiątce, swoje równolatki jaki jednego leciwego emeryta.
Regułą jest więc, że nie ma reguł. Sami je sobie ustalamy. Podobnie jest z dorosłością, która nie wyklucza przecież i nie kastruje nas z mentalnego dziecięctwa, które jest niczym więcej jak wewnętrznym spokojem. Balansem między młodością, doświadczeniem, obowiązkiem i niczym nieskrępowaną radością z życia. Róbmy więc sobie dzień dziecka każdego dnia :)







Na koniec mały teścik z przymrożeniem oka. Autorem jest dwudziestoparoletni kolega poznany online w trakcie gry w WOW- a. Skubany trafił w sedno, choć na praktyka chyba za młody ;) -  pozdro Mateuszu :)


24 oznaki, że już jesteś dorosły:

1 Rośliny w domu żyją i nie można ich wypalić.
2 Nie wyobrażasz sobie seksu w wąskim łóżku.
3 Masz więcej żarcia niż piwa w lodówce.
4 O 6:00 rano wstajesz a nie idziesz do łóżka.
5 Twoja ulubiona piosenka leci w windzie.
6 Oglądasz TVN Meteo.
7 Twoi znajomi rozwodzą się i pobierają zamiast  rzucać i chodzić.
8 Ze 130 dni wakacji przechodzisz na 14.
9 Jeansy i sweter, to nie jest już ubiór wyjściowy.
10 To Ty dzwonisz na policję z powodu zbyt głośniej muzyki u sąsiadów. 
11 Rodzina swobodnie żartuje przy Tobie o seksie.
12 Nie wiesz, o której zamykają McDonalda.
13 Ubezpieczenie samochodu spadło, ale Twoje rachunki wzrosły.
14 Dajesz psu specjalne żarcie zamiast resztek z McDonalda.
15 Spanie na wersalce powoduje u Ciebie ból pleców.
16 Nie ucinasz sobie drzemek od południa do 18:00
17 Kolacja i film to już całość zamiast początek randki.
18 Zjedzenie kubełka skrzydełek z kurczaka o 3:00 nad ranem spowoduje potężną niestrawność zamiast ukoić żołądek. 
19 Do apteki idziesz po Ibuprom i Ranigast, a nie po prezerwatywy i test ciążowy.
20 Butelka wina za 10 zł to nie jest już "całkiem niezły alkoholik".
21 Właściwie to jesz śniadanie w porze śniadania.
22 "Nigdy już się tak nie nachlam" jest zastępowane przez "Nie umiem już tak pić jak kiedyś".
23 90 % czasu przy kompie poświęcasz na pracę.
24 Czytasz tą listę desperacko szukając punktu, który by Cię nie dotyczył, ale nic nie uratuje Twojego starego dupska :)



 

 

 

Rzeźnik Praw Obywatelskich.



Zamoyski słuszność miał mawiając że " takie będą Rzeczypospolite jakie ich młodzieży chowanie ".  Były by chłop padł trupem dziś zaraz po zmartwychwstawaniu, gdyby ujrzał jak edukacja publiczna, której gorącym był orędownikiem nie tylko dzieli obywateli, ale i ogłupia na prikaz rządu, co nierządem stoi.
I tak rzecznik praw obywatelskich uskutecznia relatywizm powołując się na na Europejski Trybunał Praw Człowieka, którego wyrokiem w Niemczech i Danii ograniczono wpływ rodziców na edukację dzieci, do weekendów. Widać dziecko i rodzic, to nie człowiek, a rzecznik nasz chroni prawa, ale nie obywatela. Ba, nawet nie Polaka, bo odwoływanie się do wyroku Trybunału godzi w konstytucję:

Art. 48. Zasada ochrony władzy rodzicielskiej
1. Rodzice mają prawo do wychowania dzieci zgodnie z własnymi przekonaniami. Wychowanie to powinno uwzględniać stopień dojrzałości dziecka, a także wolność jego sumienia i wyznania oraz jego przekonania.
2. Ograniczenie lub pozbawienie praw rodzicielskich może nastąpić tylko w przypadkach określonych w ustawie i tylko na podstawie prawomocnego orzeczenia sądu.

Po raz kolejny widać, że demokracja i suwerenność to farmazon, którym co raz trudniej oczy mydlić, bo lud może i cierpliwy, ale nie głupi. Dlatego pewnie tak im na indoktrynacji pod płaszczykiem edukacji zależy.

Program leży i kwiczy. Edukacja po reformach tym bardziej. Na nowy "darmowy" pełen byków elementarz poszło sto trzydzieści tysięcy. Pewnie na erratę pójdzie drugie tyle :P  A młodzież na ten przykład historię zna tak, że bez zbędnych ceregieli potrafi sobie takie nieletnie dziewczę sweet focię cyknąć wewnątrz krematoryjnego pieca focia. Może czas przestać dziwić się amerykanom, że wierzą i rozpowszechniają kłamstwo o "polskich obozach" i uświadomić własne dzieci.
Tymczasem nauka naszego potomstwa od przedszkola opierać ma się na programie "równościowym", który to nie będzie polegać na lekcjach tolerancji, ale pogłębianiu nietolerancji, oraz wychowaniu seksualnym kilkulatków w myśl ideologi gender - wiadomo przecież, że bez tej wiedzy przedszkolak na dojrzałego, odpowiedzialnego człowieka nie wyrośnie :P  A nietolerancji dlatego, że sama geneza programu dofinansowywana nie tylko z Unii ale i MEN dzieli rodziców i rząd, a sami jego autorzy i agitatorzy generują cały wachlarz skrajnych emocji i nie liczą się z wolna wolą rodziców. 
Pani Lipowicz powinna przed wprowadzeniem programu zmienić konstytucję jak i tytuł z rzecznika na rzeźnika, bo merytoryczne i faktycznie siebie i swoje stanowisko szlachtuje w iście orwellowskim stylu. Liczy zapewne wraz z nierządem, że mimo wszystko durne prole nawet nie mrukną i z powodzeniem pod unijną batutą chować będzie sobie rząd jeszcze durniejszych, bo sprowadzonych do podstawowych i ujednoliconych funkcji życiowych: pracy, pieprzenia i płacenia złodziejskich podatków, proli. Takich, dla których miarą szczęścia jest nieświadomość lepszych i większych możliwości, a indywidualność i wolność iluzją.
Zastanawia mnie bo, nijak sobie nie mogę wyobrazić czy taka pani rzecznik jest matką, lub babcią bo szanując i kochając swoje dzieci czy wnuki nie firmowała by swoim nazwiskiem i urzędem podobnych bredni. Tyle, że patrząc na kobiety w rządzie nie widzę matek i babć, ale uformowane politycznie, szermujące nowomową boty, którym do pustej głowy nie przyjdzie, że więcej z nimi kłopotu niż pożytku, bo pozostałym kobietom jak i ich dzieciom w tym kraju zwyczajnie robią krzywdę. Tym bardziej to chamskie, że z podatków, które płacą te nie szanowane i pogardzane przez własną płeć domowe kury, zapieprzające czasem i na trzech etatach. Mimo to często żyjące za minimum i pod jednym dachem z domowym katem. Tyle, że tym się politykierki nie zajmą, bo to nie medialne, a i klaki i kasy z Brukseli nie będzie. Lepiej debatować na kongresach kobiet nad uwłaczającymi kobiecości formami męskimi zawodów. Przecież to niezwykle ważnie i istotne dla rzeszy obywatelek drugiej kategorii - pierwszą są "feministki" - nie mających co do przysłowiowego gara włożyć.
Gdzie są ci wyszyscy rzecznicy praw wszelakich, gdy zabiera się babciom i matkom dzieci do domów dziecka? Bo dzieci za grube, bądź sześćdziesięcioletnie  babcie za stare. Do pracy natomiast sześćdziesięciopięciolatki  za stare nie są, ot hipokryzja. Wkrótce dojdzie do tego, że zabierać się będzie dzieci opiekunom, rodzicom za nadopiekuńczość, tak jak to bywało w Szwecji. W efekcie w tym socjalnym i liberalnym "raju", pięcioletnie dziecko z padaczka zabrane jakoby nadopiekuńczej matce dokonało żywota dziesięć lat później, w którejś z kolei rodzinie zastępczej. Rozumiem, że to taka nowa forma eutanazji dla niepełnosprawnych jak hitlerowskie T4.  Gdzie wtedy, gdy cierpiało i umierało na raty szwedzkie dziecko był trybunał szumnie zwanym Trybunałem Praw Człowieka?
Żywo mi ów trybunał jak i (nie) nasi rzecznicy przypomina działalność orwellowskiego Ministerstwa Miłości, którego celem było między innymi ujednolicanie, inwigilacja, pranie mózgu i egzakcje. Stalinizm w najczystszej postaci.
Co raz bardziej  "minimiło" się robi :P 






Pozdrawiam.

 

 

 

Nie ma skutku bez przyczyny.



Pamiętacie scenkę w pociągu z filmu "Dzień świra", kiedy to Marek Konrad stanowczo odmawia zdjęcia z półki bagażu współtowarzyszce podróży, która z racji tego że bohater filmu mężczyzną jest, takiej pomocy oczekiwała?
Scenka ta jako żywo stanęła mi przed oczami kiedy to przeczytałam wpis z blogu pani Jandy, która stanęła oko w oko z  identycznym niemal problemem i polegała, podobnie jak współtowarzyszka podróży Adasia Maiuczyńskiego.

Znam ten ból, bo sama byłam w nieco bardziej hardcorowej opresji. Targałam dziesięciokilogramową walizkę z uszkodzonymi kółeczkami - popsuły się w drodze - od Placu Narutowicza do Dworca Centralnego. Spocona jak mysz, czerwona ze zmęczenia i zwyczajnie zła, klęłam pod nosem na czym świat stoi na widok każdego jednego, zadowolonego, uśmiechniętego opalonego byczka, który widząc moją szarpaninę mijał mnie niczym morowe powietrze. I gdy zastanawiam się gdzie te chłopy - o pomoc żadnego nie poprosiłam - z ratunkiem zaoferował się starszy mocno pan, który z powodzeniem mógł być moim dziadkiem. Opadłe ręce opadły mi jeszcze bardziej, bo dziadziuś sam wyglądał jakby potrzebował pomocy. Podziękowałam wylewnie, z promiennym uśmiechem, żartując że jedyne pokolenie dżentelmenów jakie nam się ostało, to przedwojenne. Starszy pan potwierdził, że rocznik przedwojenny i chciał zabrać na kawę i pączka, najpewniej po to, by moje nadwątlone siły pokrzepić. Podziękowałam ślicznie po raz kolejny mówiąc, że pociąg tuż tuż. 
Na dworzec dotarłam na czas. Walizkę sama do pociągu wtargałam, jak i na półkę wrzuciłam i taka mnie naszła refleksja - Jandę nagradzaną nomen omen przez Kongres Kobiet również - że same sobie kobiety takich mężczyzn wychowały. 
Przecież to my jesteśmy matkami. To z rodzinnych domów nasi synowie czerpią wzorce, wynoszą kulturę osobistą i obycie. I tak hodują - wychowaniem tego nie nazwę - mamusie życiowe kaleki, które w wieku lat trzydziestu nie tylko na garnuszku rodziców siedzą, ale i do roboty się nie garną, co by budżet zasilić, a swoja roszczeniową  postawą zatruwają życie domownikom.  Chciało by się wtedy powiedzieć: " co se wychowałaś to masz", bo "nie ma dymu bez ognia".
Najwyraźniej miał rację ten, kto twierdził że "równouprawnienie kończy się tam, gdzie trzeba wnieść lodówkę na szóste piętro". Dlatego grubą hipokryzją było by w dobie promowania gender i równouprawnienia domagać się odpowiedzialności i męskości. Może i nie są to towary deficytowe, ale my kobiety powinniśmy być konsekwentne. Albo równouprawnienie, albo buzia w ciup. 
Strzeliły nam kobietom w stopę feministki, dyskryminując... kobiety. Nawet o pomoc niezręcznie prosić. I jak to robić, kiedy taka "profersora" Płatek publicznie twierdzi, że kobiety są stratne na przepisie w prawie pracy nakazujący im dźwiganie ciężarów do określonych paragrafem rozmiarów? 
Co więcej zbeształa publicznie inspektora bhp - mężczyznę - który argumentował, że przepis jest jak najbardziej zasadny, bo wynika z różnicy w budowie fizycznej. Pokrętność "logiki' powala. Tym bardziej, że o takie zapisy w prawie pracy walczyły kobiety, a które to prawo w ich imieniu podważa inna kobieta. Tyle, że pani "profesora" nie ma i nie będzie mieć pojęcia praktycznego - teoretycznie  możne jedynie dalej "duby smolone bredzić" - o dajmy na to pracy przy paletach w supermarketach. Bo jedynym problemem nad którym pani "profesora" potrafi się pochylić - oczywiście w imieniu kobiet, choć ja będąc nią, nie życzę sobie by się pochylała w moim - to fakt, że ustawodawca prawem pracy i zasadami bhp "dyktuje kobietom, co i jak mają robić, oraz poddaje je kontroli ". Tak jak by prawo pracy czy jakiekolwiek przepisy nie dotyczyły również mężczyzn.
Kastrują takie panie mentalnie panów. Potem mają pretensję jak garbaty do ściany, że prosta, bo rosną pokolenia mężczyzn, co to estymą pań nie darzą. Zapominają przy tym same, że żeby wymagać od kogoś, najpierw należało by od siebie. Szacunek wymaga szacunku.
Facet też człowiek i jako takiemu jest mu pewnie przykro, gdy dostrzega się go w chwilach kiedy trzeba skręcić i ustawić szafę, wbić kołki, czy trywialnie śmiecie wyrzucić. Każdy człowiek, kobieta czy mężczyzna traktowany przedmiotowo buntuje się. Stąd ten szowinizm, seksizm i inne "izmy". Brak zdrowego rozsądku kreuje skrajności.
Wszyscy w obrębie gatunku, czy tego chcemy czy nie, różnimy się od siebie. Płcią, kolorem skóry - w tym kontekście nie ma już dysput, czy czarny ma ustąpić miejsca białemu - wyznaniem, pochodzeniem, wykształceniem i błędem jest unifikowanie całej tej różnorodności pod innym kątem niż człowieczeństwo, bo jedynie to nas nie różni. Wszyscy jesteśmy ludźmi i jak ludzie powinniśmy się traktować.



Powiązane teksty: Marsz szmat - Nowy wspaniały świat.

Pozdrawiam.

 

 

Niepoprawna poprawność.

Z poprawnością jest jak z dobrymi chęciami. Często bezkrytycznie, pod sztandarem kiepsko pojętej tolerancji brukujemy sobie piekiełko nieprawidłowości. Nie tylko do granic absurdu, ale i bezkarności, bo na fali poprawności zwyczajnie nie wyciąga się konsekwencji z działań absurdalnych, groźnych czy zwyczajnie głupich - te ostatnie zdaje się są wpisane w poprawne działania poprawności : P


Znajoma pracująca w Skandynawii na oddziale opieki paliatywnej w dużym stołecznym szpitalu, kobieta kochająca swoje zajęcie i pacjentów niemal płakała z bezsilności na widok przerażonych podopiecznych, którymi zajmował się personel pomocniczy złożony z kolorowych emigrantów. Oczywiście grubym nadużyciem i nie prawdą było by twierdzenie, że każdy jeden kolorowy, czy arabski emigrant, to bezduszne bydlę. Tak oczywiście nie jest. Tyle, że w tych kilku niechlubnych przypadkach przepisy dotyczące emigrantów i szeroko pojęta prawnie poprawność pozwalały na grube nadużycia kosztem życia i zdrowia ludzi, którym z założenia mieli oni nieść pomoc.
I tak znajoma po przyjściu na swoją zmianę wielokrotnie znajdywała pacjentów głodnych, leżących we własnych dochodach, bądź też pozostawionych pod prysznicem w lodowatej "kąpieli", bo się chłopakom na fajkę i fajrant śpieszyło i "zapomnieli", że się taki starszy dziadzio czy babcia nie nakarmią, nie umyją i nie wyjdą o własnych siłach z kąpieli, bo zwyczajnie nie mogą.
Zaciskając zęby ze złości i okręcając wychłodzonego dziadka kocami słuchała jak ten stary człowiek, który przeżył obóz, mówi o jednym z kilku ciemnoskórych opiekunów: "oni są jak naziści, to nie są ludzie"... I płakał.
Ileż to razy rozmawiała, prosiła, w końcu straszyła konsekwencjami u dyrekcji. Odpowiedzią był śmiech i teksty typu: "Nic mi nie zrobisz. Oni wiedzą, że chronią mnie przepisy, a jak mnie zwolnią, to pozwę ich o odszkodowanie za zwolnienie na tle rasowym i będą bulić grubą kasę". Co więcej sami posuwali się do niewybrednych gróźb i rasistowskich komentarzy na temat głupiej, białej rasistki Wiolki co się staruchami przejmuje, bo przecież nic im, biednym emigrantom nie zrobi. Takich białych pip - między innymi emigrantek jak oni sami - ustawy chroniące przed zwolnieniem na tle rasowym nie dotyczą.
Generalnie cały biały aparat ustawodawczy i wykonawczy krajów, które takich nie rzetelnych emigrantów przyjęły i zatrudniły może ich co najwyżej pocałować w cztery litery, bo sam sobie ręce związał na dobre.
Myli się, kto pomyślał, że na naszym polskim podwórku nie jest podobnie. Może nie w kwestii opieki paliatywnej, ale merytorycznie już tak.
Bo merytorycznie niepoprawne są wszelkie przejawy indywidualizmu i choćby szczątkowego samodzielnego myślenia. I tak faszystą, może zostać każdy, kogo pogląd nam czy komukolwiek się nie podoba. A werble, fanfary i dzwonki temu, kto doszuka się w tej systemowej wydmuszce zwanej poprawnością polityczną związku z Hitlerem, Duce czy Franco. Bo to co z założenia miało być jedynie odrzuceniem ze słownika pojęć tzw obraźliwych dla grup czy nacji, stało się nomen omen kolejnym narzędziem do prowokowania podziałów i niesnasek na tle rasowym, narodowościowym czy społecznym. Iście heglowska dialektyka :P
I ta jako taka - każdy z nas wie, że prawd jest wiele, choć teoretycznie istnieje jedna - prowadzi do niekonsekwencji w wyciąganiu konsekwencji na podstawie poprawności politycznej :P
Taki na przykład Wojewódzki, może publicznie mówić "murzyn" na polskiego hindusa, oraz potraktować ordynarnie Ukrainki, oczywiście bez wyciągania konsekwencji. W przypadku świętych krów i pożytecznych idiotów się tego nie robi. Nie może natomiast tego samego powiedzieć publicznie przeciętny Kowalski, czy wygolony młodzian z ONR. Ba, taki młodzian z złożenia jest kibolem, oraz elementem wywrotowym. Pogrobowcem Dmowskiego, który wiadomo, antysemitą był. Co więcej młodzieńcem biorącym udział w obchodach Święta Niepodległości - teraz przecież wstyd takie święto świętować w Zjednoczonej Europie - czyli z założenia faszystą jak wielu innych Polaków, mniej łysych, mnie prawicowych i mniej katolickich w swym katolicyzmie lub jego braku, od niego. 
Ba, dziś sama historia i jej znajomość też nie jest poprawna politycznie. Pozwala na szukanie tożsamości narodowej - jej poszukiwanie jest z punktu widzenia poprawności poprawne, do póki jej się nie znajdzie :P - uczy samodzielnie myśleć i tym samym jawnie prowadzi do sprzeciwiania się jej wykrzywianemu medialnie nurtowi i postępującemu wybielaniu niewygodnej jak i ludobójczej wersji, jak to skrajnie ma miejsce np. w Niemczech. Według tej pisanej na nowo historii niemieccy naziści nie byli Niemcami, tylko nazistami. Najpewniej naziści z nieba niczym Blitzkrieg spadli na bogu ducha winny naród niemiecki, który nijak oprzeć się nie mógł ich wizji das Herrenvolk. 
Przykłady absurdów można mnożyć w nieskończoność. 
Faszystą będzie człowiek, który pielęgnuje tradycyjne wartości rodzinne, bo małżeństwo to rodzic A i B najlepiej w związku homoseksualnym. Jeśli taki tradycjonalista, monogamista powie głośno, że jest własnie taki, a nie inny i jemu się to nie podoba i woli hetero, to popełni społeczne samobójstwo i grzech śmiertelny wedle przykazań świętej poprawności: nietolerancję. Nietolerancję, która bezwarunkowo i z zapałem winna być w imię tolerancji tępiona jako największe zło - obok faszyzmu oczywiście -współczesnego świata. 
A czym jest życie według takiej retoryki?

Życie jest święte, ale nie zostało nam dane po to, aby się nim cieszyć.
Zostało nam dane po to, aby nauczać innych poprawności politycznej. "


Vladimir Volkoff - autor książek "Montaż" oraz "Dezinformacja -oręż wojny"





Na koniec, co by dla równowagi między śmiertelną powagą poprawności i skrajnymi efektami jej głupoty złoty środek zachować, mały humorystyczny słowniczek  dla piewców poprawności wszelakiej ;) :


Adolf Hitler – niedoceniony malarz z kłopotami psychicznymi i słabością do używek;
narkoman – osoba stawiająca przyjemność ponad obowiązkami;
pedał – osoba posiadająca poprawny inaczej pogląd na sprawy miłości; osoba z odwrotnymi wzorcami zachowań seksualnych; waginosceptyk;
idiota – osoba posiadająca ubytki w sferze umysłowej; inteligencjosceptyk;
pijak – osoba niestabilna chemicznie;
śmierdząca sprawa – sytuacja nieprzynosząca komfortu sensytywnego osobom zaangażowanym i postronnym;
złodziej  osoba posiadająca alternatywne poglądy na temat prawa własności; osoba stojąca w moralnej opozycji do społecznego podziału dóbr, przeprowadzonego proporcjonalnie do wkładu pracy osób obdzielanych; wtórny dystrybutor Produktu Krajowego Brutto;
kurdupel – człowiek o innej orientacji w przestrzeni; człowiek o obniżonym środku ciężkości; obywatel kompaktowy;
łysy – człowiek wybiórczo kędzierzawy; aerodynamicznie wydajny;
zezowaty – obywatel perspektywiczny;
leń – człowiek z dysfunkcją procesu motywacji;
islamski radykalista – osoba o wartości moralnej wyniesionej z równoległej cywilizacji wzbogacająca multikulturalne społeczeństwo;
bałaganiarz – organizacyjnie niesprawny; alternatywnie uporządkowany;
grubas – osoba zorientowana horyzontalnie;


za nosnensopedia.wikia.com



Pozdrawiam.



Puzzle.



Staram się je sobie układać, choć to robota nie dla takiej durnej głowy jak moja. Każdy element z innego pudełka, a wszystkie zdekompletowane. Na chama nie wejdą, a docinanie wedle dostępnych i oficjalnych informacji sprawia, że obraz sypie się zamazuje, a niepewności przybywa.

Moim zamiarem było nie politykować na blogu, tymczasem jest jak każdy widzi. Teraz ciężko mi się oprzeć, by nie pokręcić się w okół Ukrainy, która podobnie jak Polską ma tego pecha, że przyszło jej leżeć między rosyjskim niedźwiedziem, a niemiecką, unijną wroną. 
I tak oczy świata zwrócone są na "bestię", która zupełnie jak nie cyrkowy miś nie chce tańczyć jak jej się zagra, a tymczasem nikt nie docenia wroniej szarej eminencji, która skutecznie pociąga za sznurki i cierpliwie obserwuje.
Nie raz dość jasno wyrażałam swój stosunek do Unii jak i niemieckiej hegemoni w tym tworze faszystowskich pogrobowców Himmlera, w którym obok Niemiec Wielka Brytania gra pierwsze skrzypce, a duch Oswalda Mosleya wbrew pozorom nie umarł i ma się dobrze. Co więcej trąci hipokryzją i tchórzostwem w ustach takiego Camerona na temat Polaków na Wyspach, którzy w przeciwieństwie do muzułmanów nie rozmnażają się jak króliki, by żyć z benefitów na koszt państwa. Pracują, płacą podatki, a ich dzieciom kulturowo bliżej do Brytyjczyków, bo Polacy w przeciwieństwie do tak odmiennych w swej obyczajowości od europejczyków muzułmanów, nie alienują się społecznie, obyczajowo i mentalnie. 
Obrywamy od premiera Wielkiej Brytanii, z drugiej od Putina, za jak to był ujął na wczorajszej konferencji: "szkolenie przez polskie służby faszystów na Majdanie". Co jest nie tylko bzdurną, ale i niebezpieczną prowokacją, bo nie trudno wylogowywać informacje, że za szkoleniem stoi izraelski CAHAL
Nie nie jestem antysemitką, choć czas taki, że zostać może każdy. Nawet izraelski żyd za napisanie antysyjonistycznej książki: " Wymyślenie żydowskiego narodu ". Antysemitami zostali również okrzyczani ortodoksyjni nowojorscy żydzi, którzy w zeszłym roku w czerwcu protestowali przeciw izraelskiej okupacji Palestyny, oraz powoływaniu do izraelskiej armii uczniów szkółek rabinackich. 




Łapka w górę, kto o takim proteście słyszał, bo ogólnomedialnym zwyczajem na ta takie tematy w polskiej prasie i tv nie puszcza się pary, co by nie podpaść a i z łatką antysemity na dupie nie łazić.
Wracając do Ukrainy, niepokoi mnie gloryfikacja ukraińskiego nacjonalizmu w polskich mediach. Nacjonaliści pomijając zaszłości historyczne nie ukrywają przecież roszczeniowego stosunku do terytorium naszego kraju. Nie wiem na ile te chętka podszyta jest prowokacją, ale nie sposób odmówić jej skuteczności w podziale i podburzaniu polskiego społeczeństwa, którym manipulować podobnymi mocno emocjonalnymi hałasami zważywszy na historię pogranicza, niezwykle łatwo.
Z drugiej strony mamy obrazy zabijanych na Majdanie ludzi ubogich ( oligarchowie nie walczą o lepszy byt na Majdanie, bo nie muszą ), dla których Unia często oznacza  bieżącą wodę w kranie (autentyk, rodzinie dziewczyny przebywającej w Polsce, z racji Euro pociągnięto wodociąg do wsi). 
Swoją drogą jeśli Krym pójdzie za Rosją - wedle słów Putina ma być to demokratyczny ( referendum ?) wybór obywateli krymskich, to zachodnia biedna Ukraina będzie Unii zbędna, bez dostępu do wybrzeża Morza Czarnego i Sewastopola. 
Emocje, emocje, emocje. Umiejętne ich podniecanie i granie na właściwych akordach.
Warszawa wystawiła do NATO wniosek o w myśl artykułu czwartego Paktu Północnoatlantyckiego, który został przyjęty w obliczu zagrożenia ze wschodu ( Putin ). Tymczasem ten najpewniej pogroziwszy Polsce palcem i ich maczaniem w domniemanym szkoleniu, ma Zachód w nosie i jeśli dojdzie do konfliktu, to tylko dlatego, że wejdzie, a za nim NATO, choć tego wydaje mi się uniknąć by chciały ponadnarodowe lobbingi trzymające faktyczną władzę w Stanach Unii i Rosji. Przy takim scenariuszu - mamy przecież tarczę antyrakietową - możemy dostać po dupie. Znów będziemy pasem ziemi niczyjej do walk gigantów.

Historia lubi się powtarzać. Świadczy to jedynie o ludzkiej głupocie i żądzy, które są niereformowalne i na popełnionych błędach uczyć się nie umieją, lub nie chcą. Pewnie dlatego tak często trudno mi uwierzyć, że ci co historię piszą są ludzkiego gatunku.


Pozdrawiam.
 


Szwindel i czwarta władza.




Gdy oczy całej Europy zwrócone są na Ukrainę mało kto zwracał uwagę na wiadomości  z islandzkiego parlamentu, który po walce z kryzysem nadal do Unii nie chce. Do tego stopnia, że w islandzkim parlamencie brak poparcia politycznego dla starań o akcesję. W związku  z tym rząd  Islandii chce wycofać wniosek o członkostwo, za który mieszkańcy Ukrainy przelewają krew na Majdanie.
Chciało by się powiedzieć: WTF ? :P
Dziennikarze, to czwarta władza. Widzimy to, co chcą byśmy widzieli. Tymczasem kulisy poczynań, intencji, jak i sama prawda bywają dalekie od nieobiektywnej wersji medialnej. Lub też zupełnie ignorowane w dziennikarskich oczach i mediach. 
Tak było w przypadku islandzkiej wojny z kryzysem dobrych kilka lat temu. Widzieliśmy że był, ale mało kto wie jak Islandia w przeciwieństwie do Grecji czy Hiszpanii zwycięsko z niego wyszła, robiąc Unię i bankierską mafijną finansjerę - główna przyczynę zapaści - w bambuko.
Islandia walczyła z zapaścią spowodowaną ogromną prywatyzacją majątku narodowego, głównie bankowości. W efekcie, po latach by zapobiec najgorszemu musiano na powrót znacjonalizować jeden z banków: Glintir Bank - główny w kraju. Zamknięto giełdę i ogłoszono bankructwo by w niedługim czasie w wyniku protestów mieszkańców tego niewielkiego kraju zdymisjonować prezydenta, rozwiązać rząd i ogłosić przedterminowe wybory. Można? Można.
Inflacja gwałtownie wzrosła, bezrobocie pogalopowało procentowo wysoko w górę. Brytyjczycy zażądali gwarancji  prywatnych depozytów bankowych ( mieli je także Holendrzy ) na odmowę reagując zamrożeniem aktywów islandzkich spółek działających na terenie własnego kraju oraz: uwaga wpisaniem Landsbanki -  prywatny bank uniwersalny Islandii - w indeks organizacji podejrzanych o terroryzm. Ten sam, w który figuruje Al - Kaida. Tym samym stawiając między nimi znak równości w oczach opinii publicznej. Bardzo to zręczne z propagandowego punktu widzenia.
Islandczycy nie poddali się. Stracili oszczędności życia, co więcej stanęli przed widmem spłaty trzy i półmiliardowego dług w euro zaciągniętym przez prywatywne zbankrutowane banki. W efekcie po przeliczeniu dług wynosił sto dwadzieścia tysięcy euro na łebka. Odbyło się referendum, w którym ponad dziewięćdziesiąt procent obywateli opowiedziało się przeciw spłacie prywatnych długów bankowych wobec banków brytyjskich  i holenderskich (głównie). Islandczycy może i byli nędzarzami, ale odzyskali niezależność gospodarczą. Jednocześnie wydano nakaz aresztowania winnych kryzysu banksterów, którzy wiedząc co się świeci zdążyli zbiec z kraju. Zarzuty dotyczyły około dwustu osób umoczonych w bankierskim procederze. Spisano nową konstytucję. Do pracy nad nią wyłoniono dwudziestu pięciu obywateli kraju. Jedynym kryterium dla zgłaszających się była bezpartyjność, pełnoletność oraz lista poparcia składająca się z trzydziestu nazwisk. Przygotowano "Magna Carta". Można? Można.
Nie ratowano banków, ale mieszkańców kraju.  Rząd pomógł spłacić horrendalne zadłużenia hipoteczne ( główna przyczyna kryzysu w USA ), a dzięki eksportowi ( rybołówstwo ) i podrożeniu importu (wzrost krajowego wytwórstwa) Islandia podźwignęła i samodzielnie stanęła na nogi gospodarczo.
Islandczycy obstawili wysoko i ryzykownie, ale wygrali. Zhakowali system. Pokazali światu czym jest prawdziwa demokracją, posyłając w diabli rządy kacyków. Tyle tylko, że świat o tym milczy. Wie ten, co chce wiedzieć.
Dziennikarzy i media nie interesuje prawda, bo godzi to w interesy ich pracodawców. Powiedział to na głos odchodząc na emeryturę i szokując opinię publiczną dziennikarz "The New York Times " John Swinton :

''Każdy wie, że niezależna prasa nie istnieje. żaden z was nie ośmieliłby się ogłosić własnych opinii; a gdyby nawet nie zostałyby one wydrukowane. Dostaję ileś dolarów za to, żebym powstrzymywał się od wyrażania własnych poglądów i opinii Praca dziennikarza polega na niszczeniu prawdy, łganiu na potęgę, deprawowaniu, zohydzaniu, czołganiu się u stóp mamony, sprzedawaniu siebie, sprzedawaniu swojego kraju i swojego Narodu w zamian za swoją pensję. My, dziennikarze jesteśmy wasalami, instrumentami w rękach bogaczy, którzy potajemnie spiskują i kierują wszystkim zza kulis! jesteśmy marionetkami! Jesteśmy intelektualnymi prostytutkami!''

Co ma to wspólnego  z Ukrainą czy Polską ? 

Ano to, że w imię wyższości interesów wąskiej grupy uprzywilejowanych zamydla nam oczy sprzedając gówno w pozłotce. Za ten wątpliwy rarytas Ukraińcy perfidnie manipulowani przez jedną bądź drugą stronę konfliktu umierają, a my dawno straciliśmy nie tylko niezależność gospodarczo ekonomiczną, (te gloryfikowane dopłaty wychodzą w zasadzie i na wyrost fifty fifty po przeliczeniu tego co oddajemy w ramach składek Goldman Sachs ) ale i dzień po dniu tracimy tożsamość narodową w imię źle pojętego kosmopolitycznego bełkotu i  kagańca poprawności politycznej.
Na koniec wisienka na torcie. Oskarowy obraz. W nim szczegółowe i klarowne przedstawienie kulisów sterowania "kryzysem" i rozbioru gospodarczego na przykładzie między innymi jedynego kraju, który wyszedł zeń obronną ręką :


Szwindel - Anatomia Kryzysu Inside Job (2010)


Pozdrawiam.



Jej wysokość dyrektorka.





Jak na górze tak i na dole. Nie bez przyczyny mówi się, że przykład idzie z góry. Szkoda, że owczym pędem przyjmują się i powielają najszybciej te mało kulturalne. 
I tak niemal dwa tygodnie zajęło mi bawienie się w kotka i myszkę z panią dyrektor wojewódzkiego NFZ, która to w swej królewskiej łaskawości nie raczyła była zgodzić się na wypłatę pieniędzy z zakontraktowanych i wyrobionych świadczeń.

Najpewniej na zasadzie nie, bo nie i już - nawet sobie wyobraziłam z całym dobrodziejstwem detali panią Zofię jak tupie krągłą, korpulentną nóżką z miną buńczuczna by niezgodę pokreślić ;) Mało prawdopodobne aby tupała, ale co tam. Wyobraźnia swoje, hulała na obrotach podkręcona emocjami. 
W połowie zeszłego miesiąca wysłałam jak jest przyjęte rachunek za wykonane usługi w ramach funduszu. W formie elektronicznej jak i papierowej - klasycznie pocztą, priorytetem zwykłym. Bez potwierdzenia, ponieważ dotychczas problemu nie było. Wraz z rachunkiem poszła informacja o zwolnieniu lekarskim wykonawcy usług w ramach nfz w miesiącu rozliczeniowym. Takie odgórne funduszowe procedury, że wysłać trzeba informację o każdym zwolnieniu bądź urlopie. Ot duperelki.
Tym razem ta duperelka sprawiła, że bujałyśmy się z fochem jej wysokości dwa tygodnie jak nie lepiej, gdyż któryś z pracowników nfz i owszem zwolnienie w przesłanej kopercie odnalazł, ale rachunku już nie i ten poszedł był do kosza z winy gapowatego pracownika. O tym, że poszedł dowiedziałyśmy się z nieodebranych rachunków elektronicznych, które wisiały w systemie, a nie powinny. 
Załapałam za telefon, co by się dowiedzieć dlaczego i jakim cudem. Otrzymałam odpowiedź, że rachunek w formie tradycyjnej nie doszedł. Spytałam więc, czy zwolnienie doszło, bo przecież koperta ta sama. Owszem jak najbardziej doszło. Pani po drugiej stronie dodała, że rachunek trzeba wysłać raz jeszcze, a w raz z rachunkiem informację do dyrekcji co się stało z poprzednim, żeby w terminie wcześniejszym niż ustalone dwa tygodnie fundusz łaskawie wypłacić pieniądze. Mówię więc pani, że oni zgubili, a termin wypłaty pieniędzy minął już dawno, wiec o wcześniejszym logicznie rzecz biorąc ciężko mówić. Ale nic to, podziękowałam, napisałam oficjalne pismo do jej wysokości dyrekcji z informacją, że rachunek wysłany, ale zaginął nie z winy podwykonawcy i proszę w związku z tym o szybkie wypłacenie zaległej kwoty. 
Dzień, dwa trzy nic. Głucha cisza. 
Dzwonimy więc do tej samej pani, która wcześniej pouczyła co w sprawie zrobić. Pani mówi grzecznie, że rachunek doszedł, ale elektroniczny nie zatwierdzony i wpłaty nie ma, ponieważ dyrektorka nie wraziła zgody na wcześniejszą wypłatę (sic!) Bo to ma być prośba!  No klękajcie narody. Jaśnie wysokości na stołeczku w dupie się poprzewracało. Najpewniej z miejsca by wyraziła, gdy byśmy przyszły w worach pokutnych i klęknęły na grochu, a jej ego zapiało z zachwytu :P 
Przeciwna byłam żeby tą prośbę pisać i poczekać te absurdalne dwa tygodnie, bo wiedziałam już, że baba pójdzie dalej w zaparte, boć wspomniane ego stoi dalej w kącie i chlipie. Szefowa jednak się uparła więc napisałam oficjalną prośbę motywując, że rachunek zaginął z powodów od nas niezależnych. Poszło elektronicznie, co by dalszych opóźnień nie narobić. 
I co ? I dupa. Jej królewska mość wypięła się na dobre, nie racząc powiadomić o owym wypięciu. Zatem kolejne dni straty plus weekend, a w poniedziałek kolejny telefon do tej samej pracownicy i odpowiedź, że wypłata nie nastąpi wcześniej i  bardzo przeprasza, ale królewna odmówiła. Najpewniej by jej korona spadła. Trudno. 
Pomyślałam jednak, że skoro jaśnie pani lubi ping ponga, to się pobawię. Wystosowałyśmy oficjalne pismo do dyrekcji, o braku pisemnej odpowiedzi na pismo z dnia takiego i w takiej to a takiej sprawie, domagając się oficjalnej i pisemnej odpowiedzi w sprawie ustnej odmowy wypłacenie kwoty z rachunku z takiego a nie innego miesiąca. Z uzasadnieniem. Dodałyśmy po raz kolejny, że rachunek zaginął  z powodu niedopatrzeń pracowników funduszu i w związku z tym nie ponosimy odpowiedzialności za jego zagubienie, a tym bardziej nie rozumiemy odmowy ze strony dyrekcji, oraz logiki terminu "wcześniejsze wpłacenie kwoty  z rachunku...", bo termin wypłaty minął dobre dwa tygodnie wcześniej, zatem o wcześniejszej - toć to  w tym wypadku oksymoron jakiś :P - wypłacie w wynikłej z ich niepodpatrzenia i opóźnienia nie może być mowy.
Zapewne jej królewska mość po raz kolejny oleje petenta z wysokości tronu. Tyle, że takim olewaniem jedynie sobie i urzędowi w którym pracuje i "dowodzi" wystawia laurkę.
Pewnie jak to z takim stołkami i funkcjami bywa, jaśnie pani  poleci po kolejnych wyborach. Ot rzeczywistość. Niesmak pozostanie. Przykro się robi, gdy na stanowiskach wyższy czy niższych, od dyrekcji po szeregowego pracownika brakuje ludzi, co prosili by ładniej niż dziękowali.






Pozdrawiam.



Kształt gruszki.




" Z miłością jest jak z gruszką, gruszka jest słodka i ma kształt. Spróbuj zdefiniować kształt gruszki. "


Konia z rzędem temu, kto pokusi się o opis i kształt. Zdawało by się, że o miłości wiemy wszystko tymczasem nie tylko ciężko jest nam ją zdefiniować co akurat jest zrozumiałe, ale podobne problemy sprawiają nam emocje. Co więcej odróżnienie ich od uczuć też jest okazuje się nie lada wyzwaniem. Tymczasem te ostatnie  mają zupełnie inną trwałość jak i natężenie.


Nie podejmę się ostatecznego zdefiniowania miłości. Temu zaś, kto się definicji domaga należało by zadać tą syzyfowa parce, bo miłość definiowalna nie jest, ponieważ każda osobista terminologia bazująca na indywidualnych odczuciach jest relatywna. Przecedzona przez osobiste filtry społeczne, światopoglądowe, a w ostateczności doświadczenia. Zatem jest jedyną choć nie koniecznie finalną prawdą dla twórcy definicji, ale nie jej pozostałych odbiorców. Podobnie jest z rozróżnianiem własnych uczuć, odczuć, emocji, oraz różnic miedzy nimi.  Niełatwą sztuką jest nazwać je po imieniu i nie wsadzać do wspólnego wora. 
W tworzeniu własnej teorii - jak już wspomniałam  z definicja jest jak z dupą każdy ma swoją - oprę się na nieszczęsnej miłości, która dla każdego znaczy coś innego, a ponad to towarzyszy jej cała gama emocji często zupełnie ambiwalentnych, które z miłością nie mają wiele wspólnego, a jedynie wypaczają jej obraz.
Znamy miłość w ziemskim słowa znaczeniu, utożsamią ze związkami międzyludzkimi. Partnerstwem, rodzicielstwem. Każda jest w inny sposób nośna emocjonalnie, a bezwarunkowa jedynie do dziecka. Kochamy je nie za to czym lub kim jest, ale po prostu za to, że jest. Nie oczekujemy od dziecka  niczego w zamian. Kocham cierpliwie i całe życie tak samo, bez względu na to jakie ta miłość niesie niespodzianki. Tymczasem w miłości do partnera trudno doszukać się bezwarunkowego oddania uczuciu. Wybieramy go, ze względu na emocje, które towarzyszą obcowaniu z tą osobą, a które często są krótkotrwałe i złudne. Ponadto przyczyny wyboru tej a nie innej osoby  bywają zaskakująco odmienne. Jedni to robią z popędu, inni strachu przed samotnością, czy biedą. Jeszcze inni z chęci zabawy, wyrachowania, pozycji, inni naiwności. Tymczasem emocje, jak to emocje są kiepskim doradcą i obudzić się można z ręką w nocniku, w zależności od ich natężenia jak i stanu zaspokojenia :P 
Miłość w moim rozumieniu wcale nie jestem tym płytkim ziemskim  uczuciem, które ma niewiele wspólnego z iluzorycznym z wyższej perspektywy stanem emocjonalnym, za który ją się bierze. Podobnie myślę jest ze strachem, na którym taka emocjonalna iluzja żeruje, a do prawdziwych uczuć i odczuwania ma się nijak. 
Co wzbudza w Was lęk? Czy ktoś z Was czuł paniczny strach i czym on był spowodowany? Poza tym gdzie jest próg takiego lęku i co jest za nim? Ja nie wiem. Nigdy nie czułam takiego strachu - choć zdawało mi się, że jest inaczej - z którego nie umiała bym sama siebie poradzić, wytłumaczyć i odnaleźć  jego źródło w czymś, co tak naprawdę ze strachem ma niewiele wspólnego, a zbudowane jest jedynie na moim emocjonalnym przekonaniu podszytym fałszywym lękiem, że coś takiego mogło by mieć miejsce. Tymczasem wcale nie musi, a podbudowa emocjonalna odczucia bazuje najczęściej na paradygmatach, które niejednokrotnie wykluczają samodzielności w definiowaniu emocji jak i próby nazywania ich po imieniu. Przecież wszystko może wyglądać zupełnie inaczej niż nas nauczono. Wystarczy intuicja, nie popadanie w schemat, odrobina dobrej woli jak i cierpliwość w poznawaniu samego siebie. Rezultaty bywają pasjonujące, po mimo, że człek wyuczony i ukształtowany społecznie jak i oszukiwany przez swój własny umysł często będzie reagował niczym pies Pawłowa i popełniał te same błędy, to i tak osiągnie progres próbując znaleźć różnice, określić uczucia i oddzielić je od emocji.
To mamy emocje, a nie emocje nas. Dlatego nikt nie jest w stanie wyprowadzić nas z równowagi, do póki my sami sobie na to nie pozwolimy :)
Miłość zaś - tak podpowiada mi intuicja - jest podstawową siłą sprawczą, kreatorem wszechświata, który tworzy i łączy wszystkie formy istnienia. Bezwarunkowo. I nie ma nic wspólnego z fizys.Tożsama jest natomiast ze spokojem, harmonią , pogodzeniem się z samą sobą i poczuciem jedności. Odbieraniem świata całościowo jako sumy kreacji,  po mimo własnej indywidualności. Tak jak śpiewała Anna Maria Jopek: "jestem piasku ziarenkiem w klepsydrze...". Ziarnko to ja, a klepsydra to wszechświat. Z całym dobrodziejstwem inwentarza. 

P.S Dziękuję Różo za inspirację :)



Pozdrawiam.




Matka "polka" świętokrzyska - licencja na wychowanie.



" Jedynym produktem, który otrzymuje człowiek bez instrukcji obsługi, jest dziecko."

Do cytatu pana Majewskiego dodała bym jeszcze męża, lub żonę w zależności od tego, która z płci instrukcji potrzebuje ;)  Na razie porzucę kuszącą dygresje i skupię na głównym bohaterze cytatu.
Konia z rzędem tej, która twierdzi stanowczo, że jest dobrą matką, ekspertem od wychowania nie popełniającą błędów. Ja taką nie jestem i nie będę.  Nie tylko potrzebna by mi była do zbliżenia się do ideału instrukcja obsługi dziecka, ale własnych emocji i umysłu. Tymczasem te są jak labirynt pełen ślepych zaułków. Do końca życia zapewne będę siebie zadziwiać - nie zawsze korzystnie w tej dyscyplinie, bo jak mówiła Szymborska " tyle wiem o sobie na ile nas sprawdzono. " 
Z rolą matki będę się mierzyć - dajcie bogowie - całe życie i poniewczasie dostrzegać błędy i porażki, których człowiek nie uniknie i nie przekuje w sukces, bo życie nie ma stop klatki. Można jedynie z tych flash backów wyciągać wnioski i mierzyć z emocjami na przyszłość. Mocno na wyrost, bo dziecko to chodząca niewidoma, co  to na każdym kroku zaskoczyć potrafi. Przyprawiając często o zupełnie zbaranienie, lub chichot. Taki wewnętrzny, powstrzymywany, co by na oblicze nie wypłynął i katastrofy nie było :)
Moje nastoletnie syniątko niby oczytane i rozgarnięte, a czasem irytuje się człowiek, że Młody w elementarnej zdało by się niewiedzy trwa. Mierzy go człek swoją miarką i dziwi czasem, że nie wie na ten przykład co to NSDAP ;) Lub też mierzy miarką rówieśników, które rozgarnięte są nie co inaczej i durnieje na pytanie o erekcje - w książce wyczytał, że bohater miał. Spytałam czy na pewno nie wie - teraz dzieci wiadomo uświadomione - on mi na to że wie i pyta czy chodzi gotowość do łóżkowych figli, bo się bohater migdalił do panny wcześniej - żeby nie było "Grę o tron czytał", któryś tom z kolei;) - mnie ulżyło mocno, bo już miałam przed oczami samą siebie, jak dukam o szczegółach technicznych. Niby człek nie ma problemów z "dupnymi" tematami, ale jakoś tak zawsze niefortunnie tnie się i gubi wątek, gdy własnemu dziecku przychodzi o anatomii klarować ;) Lepiej klarować niżby miał z Internetu "wiedzę" czerpać. Po tej "erekcji" oznajmił mi później, że tak dla jaj w sumie pytał żeby zobaczyć, czy się matka burakiem oblecze. 
W każdym razie z wiekiem i rozwojem mego dziecka, rosła moja cierpliwość. Niby już miałam ćwiartkę na karku mamą zostając, ale czasem myślę, że i to za mało było. Z drugiej strony, może żaden czas nie jest odpowiedni i matczynej cierpliwości uczy się kobieta wraz z dorastaniem dziecka, bo przecież nie mając potomka nie wie, czy posiada odpowiednie jej pokłady.W każdym razie młody jest wszystkim najlepszym co mnie w życiu spotkało, po mimo, że często mam ochotę wyć ze złości i bezsilności. Na szczęście dziecko mi "wyszło" empatyczne, wygadane i w przeciwieństwie do mamusi, co to musiała się tego pół życia uczyć - asertywne. Do tego stopnia, że ganiali mnie do szkoły za zbytnią indywidualność opinii i komentarzy :P Na miejscu okazywało się, że dziecko nie było niegrzeczne, a jedynie celne riposty i spostrzeżenia miało nie koniecznie idące w parze z założeniami programowymi ;) A za to Młodego temperować nie zamierzam. Dziecko nie baran, nie musi ryczeć jak stado ;) Podobną dowolność pozostawiłam mu w kwestii wiary i uczęszczani na msze, co nie raz się ostracyzmem kończyło ze strony innych rodziców i osób, które uznają "że dzieci i ryby głosu nie mają".
Są chwile, kiedy bywam autorytarna, wymagająca i zwyczajnie wredna - z tego powodu nie raz w brodę sobie plułam i przykro było jak jasna cholera, ale nikt nie jest idealny, a co niektóre kwestie wychowawcze apodyktyczności wymagają. Podobnie jak obiektywizmu ;) 
Czemu o tym wszystkim piszę? Bo w mieście obok dwunastolatka z trzynastolatkiem zostaną rodzicami. 
Przeraża mnie, że dzieci mają dzieci. Przecież nikt inny ich nie wychowa, jak dziadkowie. I w takich momentach zastawiam się, gdzie przyszli dziadkowie popełnili i czy popełnili błąd, bo wedle relacji mediów zarówno chłopak jak i dziewczynka pochodzili z  dobrych domów. Może i w tak zwanych dobrych rodzinach zwyczajnie brakuje codziennej miłości i świadomości dziecka, że naprawdę jest kochane i nie musi szukać bliskości, a nie mylić jej z seksem, poza ścianami własnego domu? Nie wiem. Najzwyczajniej w świecie nie mam pojęcia. Nie mnie to oceniać. Tym bardziej wyobrażam sobie jaki to szok dla rodziców przyszłych rodziców.
Na takim tle dość przewrotnie odbieram powstający dla MTV obok Warsaw Shore program, o nastoletnich matkach-licencja oczywiście amerykańska, dobrze, że chociaż małą miss sobie darowali.  Obawiam się, że program o stylizowanych w reklamach na superwomen i superhero nastoletnich mamach, z których żadna nie skończyła osiemnastu lat, a które są mam nadzieję szczęśliwymi mamusiami pociech kilkumiesięcznych jak i kilkuletnich może być większym kłopotem niż pożytkiem. Bo w dzisiejszym świecie, gdzie "parcie na szkoło" jest cool i priorytetem, dziecko może stworzyć się w nastoletniej głowie najpierw jako niezbędnik do zaistnienia i celebry.
Macierzyństwo, to nie bułka z masłem. Zarówno to przypadkowe jak i oczekiwane. Nie ma licencji na wychowanie, prócz miłości i cierpliwości. Wiek rodziców też nie jest miernikiem dojrzałości do rodzicielstwa. Bywają dojrzałe siedemnastolatki i głupie czterdziestolatki. Czasem mam wrażenie, że tych drugich jest więcej :P W każdym razie ja wychowując Młodego kieruje się zasadą, że moje dziecko, to nie tylko wynik puli genowej, ale i wizytówka mojego wychowania, a co za tym idzie rodziców i rodziców moich rodziców, bo jak mawiał Goethe: " mielibyśmy doskonale wychowane dzieci, gdyby ich rodzice byli dobrze wychowani." Czego sobie i wszystkim rodzicom świata życzę :)





Pozdrawiam.

 

"Maszeruj albo giń".



Miałam na tapecie zupełnie inny temat na post. Pójdę owczym pędem i pokuszę o podsumowanie. Choć w zasadzie nie ma czego sumować, bo ze mnie człek jest leniwy i suma summarum wychodzi na czysto. Bez emocjonalnego rollercoastera. Dołów wielkości Rowu Mariańskiego i bezsenności z powodu niespełnionych marzeń.
Nie jestem z tych co działają ambicjonalnie budując pewność siebie na dobiciu w cudzym lusterku. Nie jestem z tych, co to z nowym rokiem koncepcje przebudowy snują, tworzą plany na życie, czy też rzucają palenie od pierwszego. 
Z tym paleniem w sumie to jakaś porażka jest i granda, bo nie znam nikogo co by w ten sposób rzucił. Kto powiedział, że mus od pierwszego stycznia, a nie dajmy na to lipca. Po co czekać do nowego roku jak można już :P ?  Da się. Rzucałam w trzech podejściach. Z dnia na dzień. Dwukrotnie, po kilku latach wracałam do fajek, a za trzecim ewidentnie i na amen. Już ze cztery lata nie ćmię. Niebagatelna w tym zasługa Pitera. On pod względem palenia tytoniu w dziewictwie trwa do dziś. 
W zasadzie takie trwanie do pierwszego, że niby w nowy rok na detoksie zaczniemy, że tabula rasa itp to dla mnie żaden plan i postanowienie, a usprawiedliwienie dla nałogu w tym wypadku. Dlatego fiaskiem się z reguły kończy, a wyjątki jedynie potwierdzają regułę.
Generalnie o planach być miało, a konkretniej ich braku. Bo nikt nie zaprzeczy, że planowanie najlepiej wychodzi na papierze, ten cierpliwy jest. Życie natomiast plany najczęściej weryfikuje, a planującego sprowadza do parteru. Ot sprzężenie zwrotne. Nadajemy zbyt wielkie znaczenie przedsięwzięciom, które na nie nie zasługują. Potencjały nie równoważą się i sprawy biorą w przysłowiowy łeb. Czysta fizyka w sumie :) 
Nie raz powtarzałam i powtarzać będę, że myśl kreuje rzeczywistość. Nie ma w tym nic odkrywczego, wystarczy popatrzeć na schemat samospełniających się przepowiedni. Dotyczy to głównie fatalizmu rodzącego się z niepokoju, że zamierzonych celów nie osiągamy tak, jak byśmy chcieli. Za dużo pary w gwizdek. Nasza zbyt wybujała uważność - skupienie na celu - wbrew pozorom nie pomaga, nie buduje pewności i oparcia, stwarza jedynie nadmierny potencjał. Ileż to razy siłowaliśmy się z życiem, bo w schemacie planów nie było miejsca na potknięcia, których w rzeczywistości się nie uniknie.
A gdyby tak miast szarpać się z samym sobą przyjąć do wiadomości, że potknięcia, to droga do perfekcji? 
Jest takie przysłowie " co cię nie zabije, to cię wzmocni ". Ten zawało by się trywiał zrozumie ten, co był pod życiową ściana. Pozornie bez wyjścia. Z bałaganem w głowie rozmiaru bezmiaru. Pęka coś w człowieku i albo staje się wolny i silny tą świadomością wolności i wyboru, ale osuwa się pod ścianę.
" Maszeruj, albo giń". Od takiego momentu można się nauczyć własnej marszruty.  Pisać własną ścieżkę. Na bieżąco, bez planów i bez oglądania się wstecz. Wystarczy w tym życiowym nurcie, który biegnie najmniejszą drogą oporu i zgodnie z zasadą brzytwy Ockhama niesie najprostsze i najlepsze rozwiązania, znaleźć prąd, który nas poniesie w takim rytmie, jaki nam odpowiada. Bez dostosowywania się do tempa innych, ale i bez ingerencji w ich tempo, bo każdy z nas może kształtować jedynie własną rzeczywistość. 
Gdzie wśród tych pseudo metafizycznych wynurzeń  miejsce na podsumowanie pewnie się ktoś spyta? Ano w tym, że wszystkie potknięcia wynikające z kurczowego trzymania się planów i złożeń, pochodzące z nomen omen problemów z ich realizacją, biorą się nie mniej ni więcej  z tego, że w planach owych brak miejsca dla nas samych. Naszych rzeczywistych, prawdziwych pragnień, celów i intencji. Zamiast kształtować skupiamy się na udowadnianiu sobie samym i innym, że potrafimy trzymać się ustalonej, cudzej marszruty, gdy tymczasem należało by tworzyć własną. 
Goniąc za tym fałszywym obrazem samego siebie w najgorszym wypadku nie osiągniemy nic, w najlepszym osiągnąwszy zrozumiemy, że nie tego oczekiwaliśmy. Pewnie dlatego leniwie poddaje się prądowi. Nie muszę prowadzić bilansu zysków i strat, bo takich zwyczajnie nie ma. Nie gonię za niczym, szkoda mojego czasu i energii, ale gdy to nic przychodzi, wykorzystuję szansę na ile się da. To co mi potrzebne zjawia się samo. Dalego zawsze mam to czego potrzebuję, w odpowiednim czasie i miejscu. 
Co ma wisieć nie utonie ;) 



Pozdrawiam noworocznie  :)


Władca śmieci....

...człowiek.
Do popełnienia wpisu skłoniła mnie krótka, acz treściwa animacja pod polskim tytułem: " Najgroźniejszy drapieżnik zamieszkujący planetę Ziemia". 
Jesteśmy jako ludzie jednymi, ale nie jedynymi mieszkańcami tego błękitnego przybytku istnienia form wszelakich. Unikalnymi jedynie w swej ignorancji wynikającej z ego i przypisanej mu chęci dominacji nad własnym i innymi gatunkami. Niestety. Co więcej  nie tylko nie uczącymi się na własnych błędach, ale postępującej w głupocie i gloryfikowaniu swej roli we wszechświecie polegającej na jej ciągłym przecenianiu. W swym lekceważeniu  egotyzmie przyjmujemy rolę fuhrera tej planety. Ot rasa panów, co to jej nie tylko klasy ale i rozumu brak. I podobnie jak Hitlera do upadku doprowadzi nas własna głupota i megalomania. 
Zapominamy jak wygląda las, czysta woda. Nasze dzieci w większość nie wiedzą jak smakuje mleko pod krowy - co niektóre są przekonane, że mleko bierze się z kartonika i sklepu. Zamiast wiejskich produktów: nabiału, mięsa z ze zwierząt wolnego chowu zjadamy produkowane masowo w fabrykach - fermach i ubojniach  - wyroby naszpikowane chemią, przy których tablica Mendelejewa wymięka. Co więcej w ramach norm unijnych te nieliczne pozostałości wolnej produkcji rolniczej zostały skazane na zagładę. 
Krowom kładzie się w oborach kafelki, ale nie dba, by zwierzęta widziały światło słoneczne czy skubnęły tak jak natura by chciała trawki, pasąc się na polach. 
Bydlątka zamyka się je hurtowo na małej przestrzeni, karmi kukurydza gmo, antybiotykami i hormonami wzrostu, by okres wegetacyjny był jak najkrótszy, a mięsa z mutanta jak najwięcej. Z pszenicą w kwestii chemii jest podobnie. Business is business. Dzięki temu dobrze funkcjonuje medycyna i farmacja, bo choroby zwane cywilizacyjnymi są nieustannym źródłem dochodu, a terapie mało skuteczne ponieważ leczy się - znów chemia - objawy nie skutki. I gdzie tu miejsce na profilaktykę, kiedy zwyczajnie nie ma ku temu możliwości, bo żeby być zdrowym należało by nomen omen nie jeść nie pic i nie oddychać.
Mamy jakoby wolny rynek, choć mnie przypomina on bardziej ten planowany, czy regulowany. W każdym bądź razie popyt jakoby kształtuje podaż. Na półkach tymczasem mamy towary, które do życia niezbędne nam nie są i na które przeciętnego Polaka nie stać, a których żywot kończy się pod dwóch latach gwarancji - pomijam już te luksusowe, które dla zaspokojenia ego kupi kasiasty bufon. 
Przecież nasze życie nie starci na jakości bez dotykowego telefonu, tabletu, czy samochodu, który pali jak smok, ale można nim przed sąsiadami po obnosić się, załamując jednocześnie ręce nad skutkami uwalniania CO2 do atmosfery. Nie straciło by nawet bez telewizora, który niemal w każdym domu stoi na czołowym miejscu na kształt i podobieństwo ołtarza wotywnego. Wlepiamy weń oczy niczym zahipnotyzowana kobra w piszczałkę. Tyle, że gdzieś po drodze w całym tym zalewie elektronicznego i innego śmiecia, sprytnego piaru i podstępnej manipulacji straciliśmy w przeciwieństwie do kobry instynkt samozachowawczy.
Cały dzisiejszy przemysł programowany jedynie na zysk jak i technologia nie są panaceum niezbędnym do rozwoju, ale jego uwstecznianiem. Gwoździem do trumny i śmietniskiem nie tylko cywilizacji, ale i rozumu.  
Nie dbamy o to co po sobie zostawimy, ale o to co posiadamy. Tyle tylko, że to droga donikąd. Kochamy przecież własne dzieci, wiec nie rozumiem dlaczego naszym spadkiem dla nich ma być wysypisko na wyjałowionym gruncie rozsądku i planety, w którym zwierzęta będzie można pooglądać jedynie w zoo, drzewo w ogrodzie botanicznym, a miarą jakości życia będzie plazma na ścianie, dochód roczny, miejsce w peletonie szczurków i błędne przekonanie o byciu panem tej ziemi.
Zamiast progresu ludzkość przeżywa regres, ale czego się spodziewać po gloryfikacji głupoty. Cywilizacji której  jedynym pędem życiowym jest pęd ku zagładzie. Człowieku, który nie jest najgroźniejszym drapieżnikiem na tej planecie - ta sobie świetnie bez niego poradzi - ale zwyczajnym idiotą.

Od Edenu do Mordoru - jak poniższe skomentowała moja znajoma....







Pozdrawiam.



Nikogo nie wolno zmuszać do czynienia tego, czego prawo mu nie nakazuje. *




Doczekaliśmy się kolejnego dowodu na definicję demokracji, która z vox populi ma tyle wspólnego, co Kaligula ze zdrowiem psychicznym. 
Jedno referendum pokpiono, drugie przegłosowano.  



„Rzeczpospolita Polska jest demokratycznym państwem prawnym, urzeczywistniającym zasady sprawiedliwości społecznej.”


W praktyce państwo prawa wygląda tak, że nie wygląda, po mimo że w  Preambule  Konstytucji tego demokratycznego kraju stoi jasno: 




„ustanawiamy Konstytucję Rzeczypospolitej Polskiej

jako prawa podstawowe dla państwa

oparte na poszanowaniu wolności i sprawiedliwości, współdziałaniu władz, dialogu społecznym oraz na zasadzie pomocniczości umacniającej uprawnienia obywateli i ich wspólnot”.




Najwyraźniej w tym najjaśniejszym z systemów są jak wszędzie równi i równiejsi, których nie tylko Konstytucja,  prawo ale i dbałość o własny naród i państwo nie obowiązuje. Takim pariasom pozwoliliśmy tworzyć naszą teraźniejszość. Pozwalamy nadal.
Czym zatem różni się system demokratyczny od niewolniczego?
Ano niczym.
Prawie. Bo główna różnica polega na świadomości bycia zniewolonym. Dla niektórych bycie zniewolonym fizycznie jest jedynym synonimem zniewolenia, gdy tymczasem to właściwe polega na zniewoleniu umysłu.
Niewolnictwo na chwilę obecną to stan duszy.
Stan ten jest właściwy wszystkim tym, którzy nie widzą lub nie chcą widzieć, że zniewolenie przypisane jest ludzkości, z racji jej braku człowieczeństwa, a demokracja to utopia.
Obecne niewolnictwo różni się jedynie tym, że przemoc i zniewolenie nie są już zindywidualizowane, a scentralizowane. Takim ośrodkiem jest władza, której to przedwyborcza kiełbasa wyborcza odbija się wyborcom po wyborach nawet nie kaszanką, a sianem.
Władza, której vox populi i owszem dał głos, a która teraz ujada i kąsa niczym wściekły kundel na przydługim łańcuchu, któremu ciągle za daleko do miski. A przyczyna jest prozaiczna, popęd do michy czy jak kto woli koryta jest silniejszy niż altruizm.
Ot i czemu niewolnictwo nie zniknęło, nie zniknie i ma się dobrze. Co więcej perspektywa buntu też nie napawa optymizmem, ponieważ ów nieszczęsny brak altruizmu i egoizm powoduje, że zbuntowani wyniesieni rewolucją na salony, system jedynie umacniają tworząc nową rasę kundli. Zjadliwszą i znacznie bardziej wściekłą.
Demokratyczne niewolnictwo o ironio polega na tym, że gro narodu wierzy w owa mityczną wolność, której demokracja ma być gwarantem. W teorii. W praktyce zaś mamy majstersztyk manipulacji, której celem jedynym i nadrzędnym jest utrzymanie wiary zniewolonych obywateli we własną wolność.
Tymczasem obywatele demokratycznego kraju są nie tylko ofiarami wpojonych, pokrętnych przekonań bezwzględnych manipulatorów ale i systemu, w którym są okradani przez gangi urzędniczo - polityczne, którym płacą wysoko oprocentowany bakszysz od dochodów za własną pracę. Ponad to są stale spychani na margines, upokarzani. Serwuje im się pozory decyzyjności, by pod pozorem wpływu na politykę i życie kraju, by otumaniać i pozbawiać woli nie tyle buntu, co jakiegokolwiek działania w celu polepszenia sobie bytu.
Mamy zatem państwo prawa, w którym człowiek prawdziwie wolny nie ma prawa działać zgodnie z własnym sumieniem i wolnością wyboru, bo prawo pisane jest dla pariasów, a wolność, równość i honor pozostają jedynie sloganami.


* tytuł posta: Konstytucja RP artykuł 31.2


A teraz kochane dzieci pocałujcie pana premiera w cztery litery.





Pozdrawiam.



Krajobraz po bitwie.


Wiadomo, że rak jest schorzeniem, na które teoretycznie nie ma skuteczniejszego lekarstwa niż chemioterapia i w ostateczności interwencja chirurgiczna. Na temat chemioterapii mam własne zdanie, inne niż medycyna konwencjonalna polegająca na leczeniu objawów nie skutków. W tym wypadku całkowitej degradacji układu immunologicznego przez niszczenie zarówno chorych jak i zdrowych komórek,  a nie jego stymulacji do walki jedynie z chorymi komórkami. 
Tak na prawdę komórki rakowe ze zdeformowanym DNA nosi w ciele każdy człowiek, ale nie każdy ulega chorobie, bo zdrowy układ odpornościowy najzwyczajniej w świecie niszczy mutujące komórki, w innym wypadku namnażają się i nowotwór gotowy. Zatem logicznie rzecz biorąc chemioterapia jest gwoździem do trumny, a w najlepszym wypadku rosyjską ruletką. W Polsce tym bardziej, nie tylko ze względu na pokrętność metody, na której FDA - Agencja Żywności i Leków w kraju i na świecie zarabia biliony.

Skąd u mnie przy niedzieli tak ciężkostrawny i przykry temat? Stąd mianowicie, że w necie w ramach miesiąca walki z rakiem ukazały się zdjęcia kobiet, młodych, pięknych jak i tych dojrzałych, u których  choroba zakończyła się amputacją piersi. Fotografie pokazują  triumf woli, jak i okrucieństwo z jakim rak obszedł się w wygranej w tym wypadku przez człowieka walce.
Szczerze mówiąc mam bardzo ambiwalentne uczucia odnośnie takiej kampanii, bo o ile dzielność i wytrwałość tych kobiet w potyczce z własnym ciałem i umysłem nie ulega wątpliwości, o tyle epatowanie ich okaleczeniem - wiem dla wielu z nich, to pewnie akt autoterapii i samoakceptacji - w celu podniesienia świadomości społeczeństwa jest nieco kontrowersyjny. 
Kontrowersyjnie nie dotykają jedynie formy - o raku wolimy nie pamiętać, a tym bardziej oglądnąć spustoszenia jakie pozostawia - ale i dostępności w naszym kraju do chemioterapii jak i jej skuteczności.
W efekcie kampania, która w założeniu powinna być pochwałą woli ducha nad materią i afirmacją życia, skłania ku mało budującym refleksom nad jego kruchością w obliczu nierównego pojedynku nie tylko z chorobą, kiepskim i horrendalnie drogim leczeniem, ale i dostępnością do niego w formie refundowanej. W Polsce te piękne i silne kobiety nie mając środków na leczenie w kwocie lekko licząc, dwudziestu tysięcy złotych i szczęścia w kolejce po życie, liczyć by mogły jedynie na godny pochówek.
Istnieją w naszym kraju fundacje powoływane do walki z rakiem. Odbywają się rauty, akcje charytatywne, marsze. Zbiera się pieniądze pod szczytnym sztandarem. Tylko ile z tej puli trafia do chorych?  Czy taka "różowa wstążeczka", to nie pic na wodę fotomontaż, na której zbijają kokosy zdrowe nieroby, a chorzy z braku refundacji, oszczędności na odpłatną terapię, wieloletnich kolejek - jak by rak mógł poczekać - umierają naprawdę?
Płaci się kokosy celebrytom, świecącym gołymi dupami silikonowym pontonom, piłkarzom, którzy lepiej poczynają sobie najpewniej z piłką do metalu niż kopaną. Wszelkim rydzykom, politykom i im podobnym hochsztaplerom  pozwalając tym samym umierać naszym bliskim, matkom, ojcom, dzieciom z braku pieniędzy na leczenie, jak i bojkotowaniu i ośmieszaniu przez środowiska medyczne i farmaceutyczne alternatywnych metod leczenia.



Pozdrawiam.



Łańcuch niezgody.

Obrońcy praw zwierząt klaszczą w dłonie nad projektem ustawy mającej zakazać trzymania psów podwórzowych na łańcuchu przy budzie. W zamian miały by być trzymane w klatce nazywanej eufemistycznie: kojcem, bo jak stwierdził poseł Suski z PO: " w dwudziestym pierwszym wieku, w zjednoczonej Europie każdego rolnika stać, aby ogrodzić swoje terytorium, lub zbudować kojec dla psa ". Najwyraźniej producenci takich klatek mają wpływowe lobby, tudzież silny dar perswazji - pieniądz otwiera każde drzwi, bo troski wbrew ogłupionym klakierom z poza parlamentarnego i Parlamentarnego Zespołu Przyjaciół Zwierząt nie ma w tym za grosz. Logiki też. Może dlatego brak w tym zespole członków PSL, którzy właścicieli podwórkowych Burków teoretycznie reprezentują. Taka psia cela ma mieć wymiary dwa i pół metra, na dwa i pół. Logiczne jest, że na przepisowym, co najmniej trzy metrowym łańcuchu średnica powierzchni użytkowej dla psa jest większa, a i poskakać sobie może. Wiem, poprzednia ustawa nie wyeliminowała półtorametrowych łańcuchów, ani też nie ocieplonych bud z metalowych kontenerów. Nie przeszły do lamusa. Niestety. Co nie zmienia faktu, że trzymanie psa w klatce na podwórzu sensu nie ma. Tym bardziej z perspektywy psa. Poza tym o ile dla jednego psa postawienie klatki w razie klepnięcia ustawy nie jest wielkim problemem, o tyle postawienie takich klatek dla dajmy na to trzech przy niewielkim podwórzu, już tak. I jak to ma wyglądać w praktyce? Nie muszę chyba dodawać, że ów łańcuch niezgody oznacza co innego dla rolników, u których pies spełnia rolę nie jedynie maskotki, ale i ochroniarza, a co innego dla właścicieli kanapowych pupilków. Gdzie zatem kończy się a gdzie zaczyna definicja psa podwórzowego i podwórza? Nawet tak absurdalną ustawę należało by skonstruować precyzyjnie. Przecież żaden właściciel czworonoga nie będzie zabierał klatki na plecy w każde miejsce, w które zabiera psa, który poniekąd z definicji wyprowadza się sam na podwórzu.Wyjątkowym dysonansem poznawczym, by nie rzec hipokryzją charakteryzują się ci obrońcy zwierząt, którzy krzycząc o konieczności montowania celi dla psów jednocześnie złamują ręce nad losem kur, świnek innych zwierząt hodowlanych zamkniętych w "obozach śmierci ".  Rozumiem, że kurom i świnkom nie można tego robić, ale psom już tak. Zastawiający brak konsekwencji ideologicznej, lub też jak kto woli krótkowzroczność i głupota :P Nie od dziś wiadomo, że fanatyzm to krewny ciemnoty.Logicznie rzecz biorąc wszyscy poczynając od gryzionych po kostkach listonoszy, dzieci, rowerzystów, spacerowiczów, po ptactwo, zające, sarny i koty powinni, jak to powiedziała moja koleżanka, troskliwym obrońcom zwierząt gorąco podziękować.Pomysł ten może i nie budził by takich emocji i wątpliwości, gdyby wprowadzany zakaz miała obejmować sensowna karencja. Tymczasem brak  w tym nie tylko troski o czworonogi i humanitaryzmu, ale wspomnianej wielokrotnie logiki jak i konsekwencji. Nie zamykajmy więc psów w celach pod płaszczykiem dbałości o ich dobro i walki z barbarzyństwem , a przestrzegajmy by pies miał odpowiedni łańcuch, budę i warunki do życia. Kojec, to krok wstecz, nie rozwiązanie. 


Pozdrawiam.



Każdy kij ma dwa końce, a nawet trzy.



Zamiłowanie do historii sprawiło, że lubię popatrzeć sobie na rekonstrukcje bitew i oblężeń, ale nie takiej rzezi wołyńskiej, czy też innej podszytej nacjonalistycznymi przesłankami, tudzież z zamydloną historią mającą pograć na uczuciach. W inscenizacjach tych średniowiecznych, ba rzymskich nawet, po te z okresu pierwszej i drugiej wojny szukam śladów żywej historii i realiów ówczesnego życia. Niedawno spotkałam się z zarzutem, że to kultywowanie barbarzyństwa i zajęcia praktyczne z cyklu edukacyjnego pod tytułem: "jak zabijać".Oczywiście daleka jestem od gloryfikowania przemocy i odtwarzania jej zwyrodniałego oblicza w scenach egzekucji jeńców wojskowych, czy też ludobójstwa cywilów. Daleko mi również do przyklaskiwania przeciwnikom takich inscenizacji, którzy mówiąc o pacyfizmie noszą na koszulkach gwiazdę czerwoną, radzieckie symbole ludu pracującego, tudzież kreowanego na romantycznego buntownika Che Guevarę. Równie sensowny z ich strony byłby by protest przeciw propagowaniu kanibalizmu podczas mszy. Tyle tylko, że na to trudniej wyrzekać, bo to sacrum i profanum. Krytycy rekonstrukcji chcąc być konsekwentni, powinni gremialnie obrazić się na mass media, które zajęły miejsce publicznych sądów i kaźni popularnych niegdyś wśród panujących i gawiedzi lubiących krwawą jatkę, jawną karę i pokutę mniej lub bardziej słuszną, za winy i grzech. TV i media zastępują również ludyczne, mające przecież korzenie w starożytności  maskary zwane walkami gladiatorów, jak i średniowieczne, bardziej cywilizowane turnieje rycerskie. Wystarczy popatrzeć na nagłówki prasowe, zapowiedzi i serwisy informacyjne.Ludzkość nadal nie wyzbyła się zamiłowania do karmienia się cierpieniem, strachem bliźniego i podszytego lekiem poczucia winy. Nadal istnieje popyt na taki przekaz. Teraz upudrowany i ukryty pod gorsetem hipokryzji nazwanej prawami człowieka.Nie znajdujemy potwierdzenia dla takich praw w informacjach, w których wiadomości z pól bitewnych leją się strumieniem cięższym od posoki na nich przelanej, a egzekucje, to chleb powszedni. Dlaczego zatem nikt nie protestuje i nie oskarża mass mediów o kultywowanie barbarzyństwa? Mamy taki chleb i igrzyska na jakie nasza cywilizacyjna i postępowa zdawało by się moralność pozwala. Bez smrodu rozrywanych trzewi, często nawet bez fonii. Jedynie obraz i werbalny pean nad słusznością ran szarpanych, ciętych i kłutych, które zadawane są gdzieś daleko i na tyle nie realne iż zdawało by się, że nas nie dotyczą.Czym są zatem w tym kontekście rzetelne rekonstrukcje historyczne jak nie zabawą i hobby ludzi, którzy wkładają w nie pasję i zamiłowanie do historii? Ponad to, jak powiedział jeden z nich gro działalności, to nie inscenizacje, a porządkowanie cmentarzy wojennych, udziały w lekcjach historii, docieranie do weteranów i spisywanie ich relacji, organizowanie izb pamięci i mini muzeów, oraz restauracja i opieka na zabytkami sztuki militarnej. Zatem każdy kija ma dwa końca, a czasem i więcej.Rekonstrukcje można lubić lub nie. Kwestia gustu i światopoglądu. W obecnych czasach to kolejny element kultury masowej, rekreacji na świeżmy powietrzu. Nie mnie oceniać na ile historycznie wierne. Niemniej nie negowała bym inscenizacji tylko dlatego, że według co niektórych krytyków są nośnikiem morderczej edukacji. Może idąc tym tokiem myślenia nie uczmy historii, wszak to nie kończący się korowód krwawych, wojen, rzezi i dowód na niereformowalne zbydlęcenie człowieka i narodów. Każdy widzi to, co chce widzieć. I ma do tego prawo.Większość z nas chciała by żyć w pokoju i spokoju. Należało by jednak pamiętać, że ludzie po mimo swych pragnień i chęci, są  jedynymi istotami na Ziemi, które - parafrazując - mówiąc o pokoju wojnę czynią. 


Pozdrawiam


Gdzie jest granica tolerancji dla tolerancji?




Podobno tolerancja jest umiejętnością pokojowego współistnienia po mimo różnic.
Dlaczego zatem wymaga się ode mnie jako rodzica akceptacji dla poczynań takich produktów multikulti jak: " Fundacja Edukacji Przedszkolnej " czy "Warsztaty antydyskryminacyjne dla uczniów gimnazjum i szkół średnich ", które dofinansowane z Unii i Ministerstwa Edukacji (to już totalna granda jest) mają za cel uczenie przedszkolaków i młodzieży w wybranych placówkach tolerancji dla odmienności seksualnej poprzez wcielanie się w role transseksualne. Dlaczego wymaga się tego od dzieci i młodzieży, która wcale nie musi chcieć tego robić? Gdzie tu miejsce na tą mityczną tolerancję i akceptację różnic, skoro pod przykrywką ich aprobaty promuje się niczym radziecki politruk jedyny i słuszny punkt widzenia i obnosi go jak gej orientację?

W obecnych czasach młodzież nie wychowana, to młodzież nie tolerancyjna. Nie ważne, że dziecko empatyczne, grzeczne, szanuje starszych. Ważne, że śmie mieć własne zdanie i nie waha się go wyrazić w zalewie zunifikowanego, wkodowanego niczym wirus stadnego myślenia. Że nie musi chcieć być, ani uczyć się być na ten przykład Małgosią skoro jest Michałem, ani Igorem kiedy jest Kasią. Nie chce być cool, bo nie chce zmieniać płci. Nie ma przyjaciela po takiej zmianie, jaki i takiego o innej orientacji seksualnej. Chce jedynie poszanowania dla własnych poglądów, a nie ciągłej ignorancji. Dziecko nie ryba i też głos ma.
Gdzie jest ta tolerancja ja się pytam?
Człowiek z racji swego wątpliwego człowieczeństwa jest jedynie nieustannym przykładem na jej brak. Tym bardziej pokojowego współistnienia. Sama definicja tolerancji w takim kształcie to istny oksymoron, bo wychodzi na to, że w całej nie krótkiej historii ludzkości człowiek nie poznał tolerancji i nie pozna, choć by ta wszyła z krzaków i kopała go w dupę. Dlatego proponuję jeszcze w ramach nauki tejże tolerancji lekcje, na których uczniowie wcielać się będą w kryminalistę z wyrokiem za zabójstwo, oraz - to opcja dla dzieci ultra katolików - w księży podofilów. Dodatkowo proponuję, żeby robić to na lekcji polskiego i historii. Bo po cholerę komu umiejętność czytania, pisania jaki znajomość dziejów ludów tak bardzo tolerancyjnych, że wyżynających się w pień.
Edukacja w szkołach od dawna nie istnieje w takim kształcie jakim powinna. Natomiast pierwszym organem wychowawczym są rodzice i ja jako taki nie życzyła bym sobie, aby moje dziecko uczestniczyło w takich zajęciach. Podobną awersję żeby było jasne, mam do lekcji religii w szkołach. Szkoła jako państwowa i świecka placówka edukacyjna nie powinna w żaden sposób kreować dogmatów.W żadną stronę.
Co zatem z wolnością światopoglądową? 
Dlaczego urabia się na siłę i obowiązującą modłę? Lewą, prawą? Nie promuje się złotego środka, a jedynie skrajności? Tym jest właśnie brak tolerancji, szacunku jak i poszanowania prawa do wolności wyboru i wolnej woli każdego człowieka. Tym bardziej dziecka.Tam gdzie zaczyna się manipulacja nie ma miejsca na tolerancję, bo dzieci przede wszystkim powinny uczyć się samodzielnego myślenia.



Pozdrawiam.






" Skacz, skończ k... ze sobą śpieszy nam się " !


Rzecz się działa w lipcu w Toruniu, ale temat pozostanie nieśmiertelny.
Zdało by się, że wakacje to sezon wypoczynku i relaksu. Ludzi radośniejszych i zwyczajnie sympatyczniejszych choć by z racji pogody. Tymczasem skurwysyństwa nawet wakacyjna aura nie roztopiła. W każdym razie u tych osób, które krzyczały do samobójcy jak w tytule powyżej, zachęcając do skoku.
Krzyczącym śpieszyło się. Sobotnim popołudniem utknęli na jedynym moście łączącym oba brzegi Wisły w całkiem sporym mieście. Człowiekowi usiłującemu popełnić samobójstwo do skoku śpieszyło się średnio po mimo, że w desperacji wszedł na ten most i powziął decyzję. Oczywiście zdaniem wielu  z tych siedzących w autach ( lipcowe upały najwyraźniej popaliły styki  i wpłynęły na procesy myślowo - umysłowo - uczuciowe ) skok z mostu i odebranie sobie życia, to bułka z masłem. Hop na bańkę i po sprawie. Sensacja jak cholera. W sam raz na wspominki przy grillu. Wściekli spóźnialscy  wreszcie mogli by przejść, przejechać, a i ponarzekać jaki to świat dupny, bo się na nich na moście samobójcą wypiął. Postrzelać jadem, obnosić z egotyzmem, a jak oberwą rykoszetem popaść w święte oburzenie. Załamać dłonie i oblać krokodylą łzą hipokryzji.
Bo co kogo obchodzi jakiś obcy frustrat na moście, a tym bardziej powody jego decyzji.
Jak śmie tak tkwić w niepewności, generując dodatkowe koszty z podatków przy interwencji policji i straty jakże cennego czasu. Time is many. Dobrze, że nie był to dajmy na to poniedziałek po ósmej, bo przy takiej fali zrozumienia i empatii, któryś z siedzących w korku kierowców zepchnął by niedoszłego samobójcę z mostu, za nim pojechali by mu po premii  w korporacji. Co więcej nie był by pierwszy, bo dzielny obywatel narodu chińskiego - niewątpliwie też gdzieś śpieszący - na arenie międzynarodowej dzierży palmę pierwszeństwa w tej dyscyplinie.
Chińczyk czy nie, jak nic znalazł by zrozumienie u pewnej znanej pani psycholog, która to najchętniej do własnej piersi przytuliła by całą rzeszę mostowych, emocjonalnych troglodytów.  Pani psycholog tłumaczyła zniecierpliwienie tych mniej współczujących obowiązkami.
Sądziłam, że są jakieś priorytety, przy których obiad, kapcie, piwko przed tv, kino czy randka mogą poczekać. Najwyraźniej stara i głupia jestem. Dodatkowo wierząca w cuda. Skoro taka pani z dyplomem ze znajomości ludzkiej duszy klaruje, że u ludzi szacunek do samobójców przejawia się w ich ignorowaniu, to najpewniej ma rację - "bo dlaczego ja mam sobie tym głowę zajmować" -  najlepiej zepchnąć w niebyt. Na kraniec świadomości. Zagrzebać pod własnym, wypracowanym i wykreowanym medialnie hedonizmem, w którym nie ma miejsca dla drugiego człowieka. Tym bardziej samobójcy, co to żelazny plan dnia rozwala własnymi histeriami i brakiem odwagi w drobny mak.
Bezwstydnik.
Tiaaa...
Żyjemy obok siebie. Na tej samej ulic. Klatkę obok. Obcy dla siebie. Często wrodzy, gdy ktoś wkroczy w nasz poukładany schludnie świat. Owszem mamy do tego prawo. Prawo do świętego spokoju i permanentnego obnoszenia się z tumiwisizmem. Tylko na kogo potem możemy liczyć, gdy podobne nieszczęście spotkało by nas? Czy wykazalibyśmy się takim zrozumieniem dla znieczulicy jak psycholożka i wielu z tych uwięzionych w korku, gdyby na tym moście stał ojciec, matka, własne dziecko?
Mały edit. Trailer " Mostu samobójców ". Link do filmu z lektorem i w całości jest dostępny w komentarzach. Obraz zrobił mi swojego czasu ogromny emocjonalny rollercoaster w głowie.








Pozdrawiam.


PS. Przepraszam za pochrzaniony wygląd posta jak i odmienną czcionkę. Coś platforma mi dziś wariuje :( i żadną miara nie da się jej ogarnąć. Stąd ten chaos.



Strach sprzedaje wszystko.



Strach jest najwartościowszym produktem we wszechświecie. W każdym razie na Ziemi. Dlaczego? Odwiedź jest prostsza niż przysłowiowa konstrukcja cepa: ano dlatego, że na strachu bazuje nie tylko cały biznes, ale i ludzka egzystencja w stopniu indywidualnym jak i globalnym.
Wystarczy włączyć telewizor, radio, internet...
Boimy się śmierci, starości, chorób. Odczuwamy strach przed samotnością, biedą porażką. Boimy się własnych kompleksów. Wszystkie te przypadłości prawdziwe, czy wydumane - rozdmuchane ekonomicznie - w oczekiwaniu na zysk, leczymy w jednym zanany nam sposób: nabywając. W obecnych czasach strach sprzedaje się najlepiej w całej historii ludzkości. Nie ma lęku, na który nie było by remedium. Przynajmniej w teorii. Co więcej ciągle tworzy się nowe strachy i fobie. Business is business.
Paradoksalnie ( "chwała" za to piarowcom, specom od reklamy jak i wszelkiej maści psychologom) wraz ze stopniem rozwoju technologicznego jak i znaczna dostępnością dóbr podstawowych takich jak żywność, czy dach na głową strach miast maleć przybiera groteskowe oblicza. I tak na samotność lekarstwem ma być wirtualna rzeczywistość, na starość botoksy i wypełniacze, które czynią z człowieka karykaturę samego siebie, natomiast widma śmierci nie odpędzą. Kiedyś - taka mała dygresja  - za setki, może tysiące lat jakiś archeolog będzie miał nie lada zagwozdkę rozkopując silikonowe pozostałości tej cywilizacji. Przejdziemy do annałów historii jako chyba jedyna społeczność, która nad treść życia ceniła jego jakość - fasadowość i efekciarstwo nie tylko pod postacią przysłowiowej fury, skóry i komóry ale i sztucznych półdupków i airbagów - jak to któryś z moich znajomych silikonowy biust podsumował ;)  Zamiast cudów starożytności pozostaną cudaczne pozostałości po chirurgi plastycznej. 
Kreacji sztucznego popytu, to pogrywanie między innymi na próżności, egoizmie, lękach i kompleksach. Głównym powodem jest zysk. Stąd manipulacja strachem i granie na emocjach. W takim tandemie ciężko o zdrowy rozsądek, czy choćby refleksję. 
Odpychającym jest spojrzenie na kwestię wykorzystania  strachu bazującą na zdrowiu, lub jego braku. I tak w efekcie karmi się nas nie lekiem na przyczyny, ale skutek chorób. Zatrzymuje ból, ale nie leczy. Poleca szczepionki, ale nie powstrzymuje infekcji wirusowych, na które przestarzałe szczepy nie są już skuteczne. Co więcej terroryzuje co roku nowymi wizjami szalejących epidemii, by swoje produkty sprzedać. Podaje antybiotyki rujnujące układ immunologiczny, prowadząc do odporności na nie i efekcie do zgonu. Tymczasem gro ludzkości łyka je jak landryny przy najdrobniejszym kichnięciu.
W podobny sposób działał wyścig zbrojeń w czasie zimnej wojny. Sprzedawano i stawiono schrony przeciwatomowe indywidualnym i grupowym nabywcom, jak i wydawano z budżetu państw setki, tysiące na zbrojenia w imię nomen omen zachowania pokoju. 
Dziś nie wiele się zmieniło, a i zagrożenia podobne. Na wizji końcoświatowego roku 2012 zrobiono krocie. Nie jeden guru nie tylko sprzedawał swoje androny, ale i bilety do schronów, co by ów koniec przetrwać. Koniec końców końca świata nie było, natomiast strach nadal sprzeda wszytko. Poczynając od wątpliwego leku na otyłość, na wizjach szczęśliwości kończąc. Bo czym jest to ogólnoświatowe przerażanie ludzkości wizjami nędznej egzystencji w ciągłym zagrożeniu, bez produktów wytwarzanych przez tych że ludzi, jak nie wciskaniem gówna w pozłotce?



Pozdrawiam.


" Śpieszmy się kochać ludzi tak szybko odchodzą..."



Kilkanaście minut temu zawył buczek. Syrena równo o 17 - tej oznajmiała godzinę "W". Gdyby nie jej dźwięk zapomniała bym, że to dziś - ot błogi i bezpieczny marazm codzienności.
Z perspektywy czasu i pokolenia, które wojnę widziało jedynie na srebrnym ekranie jest to wyłącznie symbol. Coś o czym możemy pamiętać, ale nie musimy. Abstrakcja. Tyle tylko, że dźwięk ten mnie samą wprawia w bolesną nostalgię. O ile w obecnych czasach na Powstaniu robi się biznes, tudzież kreuje animozję, o tyle ludziom, którzy doświadczyli tego piekła należy się zasłużona pamięć i nieśmiertelna minuta ciszy.
Należało by na bok odłożyć dywagacje o moralności lub jej braku w tym zrywie. O słuszności Powstania lub jej niedostatku. I w końcu o słowiańskiej duszy niepokornej, która w polaku jest jak granat odłamkowy. Tej, która każe porywać się, składać w ofierze i odradzać jak przysłowiowy feniks z popiołów. Duszy sarmaty na zagrodzie, przed którym drżeli sąsiedzi drwiąc, że gwałtownik i szaleniec z tych co to z szablą na czołgi. Gdzie drwina i szyderstwo strachem było podszyte. Należało by...
Tymczasem hekatomba jaką było Powstanie Warszawskie jest kolejnym przyczynkiem do udowadniania sobie na wzajem polskiej głupoty, krótkowzroczności i bicia piany. Przodują w tym media głównego nurtu, jakby pochylenie się na anonimowymi niemal rzeszami powstańców i cywilów poległych podczas trwania Powstania było ujmą. Obrzydza je się zatem zamiast zacząć oddzielać waleczność, odwagę i poświęcenie ludzi walczących, dla których w większości życie się dopiero zaczynało, jak i straszliwą tragedię cywilnych mieszkańców od niedorzecznych decydentów, którzy nawołując do zrywu pozwolili na uśmiercenie miasta i mieszkańców w imię politycznych interesów. Ponadto dysputy i rozprawy nad całokształtem politycznym, po fakcie są ciut spóźnione. Podobnie jak nie na miejscu kpiny z obchodów rocznicy. Biorąc pod uwagę upływ czasu niewielu z tych, co ten koszmar przeżyło może jeszcze osobiście brać w rocznicy udział. Zatem choćby z szacunku dla wieku jak i w imię wolności należało by nie przeszkadzać i nie oczerniać.
Jako jeden z nielicznych narodów nie potrafimy szanować nie tylko siebie na wzajem ale i pamięci o zmarłych. Ich ofierze, odwadze. Nikt z tych młodych ludzi nie umarł ot tak sobie, innym na złość. Nie umarł po to, żeby za 60 lat jakiś socjopata powiedział o nim, że frajer co to w kalendarz kopnął w imię cudzych biznesów. Nie wie miernota, że czasem lepiej umrzeć walcząc, niż czekać bezczynnie na śmierć.
Trzeba pamiętać o tych chłopcach, kobietach dzieciach, żeby ta krew jak to mawiał Adam Miauczyński w piach nie poszła. Nie odbierajmy tym krwawym żniwom sensu. Miejmy w pamięci te anonimowe rzesze choćby ze zwykłej ludzkiej przyzwoitości, empatii.
Historia Powstania Warszawskiego to nie lamus, do którego można wrzucić każdy zbędny, zapomnimy śmieć. Dlatego bądźmy dumni i pokażmy, że coś z tych chłopców z tamtych lat  w nas żyje. Że rogata, słowiańska dusza to nie mit. A Polacy to nie naród, który najłatwiej skłócić, odwrócić przeciw sobie i zmanipulować ze szczętem.
I dla jasności: nie jestem prawa ani lewa. Z patriotyzmem też nie zawsze mi po drodze. Jestem  z tych, co szanują ludzi i pamięć o nich.




Dobrze, że technika znajduje zastosowanie w czymś pożyteczniejszym, niż wymyślanie kolejnych dupereli do telefonu komórkowego, który w niedługimi czasie stanie się skrzyżowaniem telewizora z pralką, a telefonem jedynie z nazwy :P




Pozdrawiam.







Etyka ciemniaka.



Coś płodne to moje postowanie. Nie wiem, czy to efekt ucieczki od testów na prawo jazdy, czy też weny, czy jedno i drugie. Najpewniej to emocje, bo sprawa dotyczy kryminalistki zatrudnionej w MEN, która poruszyła i podzieliła społeczność internetową. Nie trudno wywołać burzę wśród internautów, ale w tym wypadku burza rządzi się osobnymi prawami. 
Przypomnę, że wydarzenie dotyczy zabójstwa pasierba ze szczególnym okrucieństwem. Sześcioletnie dziecko było bite pasem po głowie przez panią z wykształceniem pedagogicznym, pracującą w szkole. Bite często i mocno za tak błahe sprawy jak zgubienie sznurówki. W efekcie nauczycielka została skazana na kilkudziesięcioletni wyrok. Karę odbyła, przy czym jak wynika z dostępnych w sieci wiadomości, nie pojęła istoty zbrodni :

"„Śmierć chłopca, z czego zdałam sobie sprawę na chwilę przed przyjazdem wezwanego na moje polecenie przez Tadeusza W. lekarza, była dla mnie potworną tragedią, choć nie potrafię wytłumaczyć, dlaczego ona się wydarzyła. Dlaczego wcześniej nie uświadomiłam sobie stanu, w jakim znajduje się chłopiec, aby przerwać bicie i móc udzielić mu pomocy? Dlaczego tego krytycznego dnia utraciłam całkowicie kontrolę nad siłą uderzeń i ich skutkami? Są to dręczące mnie pytania, na które do dziś nie potrafię znaleźć odpowiedzi”.

Zatem dorosła kobieta nie widzi jasno przyczyn, których skutek był śmiertelny. Według tej pani pracującej z dziećmi bicie jest ok, jeśli przerwie się je przed zgonem bitego. Rozumiem, że w tym tkwi ta wielka tragedia, o której mówi - zabiła zamiast znów "tylko" skatować. Co to musiała być za pasja w zadawaniu kary niewspółmiernej do winy i brak współczucia, że nie można było powstrzymać ręki ani przewidzieć, że katowanie zakończy się śmiercią katowanego. Podobno nauczycielka - kat, też była ofiarą własnych rodziców. Być może bito ją tak dotkliwie, aż uszkodzono mózg, stąd objawy właściwe psychopatii. Nie usprawiedliwia to jednak zabójstwa niewinnego dziecka.
Artykuł pana Szczygła w Dużym Formacie przypomniał sprawę i zwrócił oczy opinii publicznej na bezwzględność tej pani jak i fakt, że kryminalistka z wieloletnim wyrokiem została zatrudniona w MEN. Takie cuda - wielka luka w CV nie wzbudzająca zainteresowania pracodawcy - tylko w tym kraju uchodzą bezkarnie. Tym bardziej, że wytykający zatrudnienie kryminalistki, której wyrok po mimo zatarcia figuruje nadal w rejestrze karnym do wglądu - są szkalowani za równo za wtykanie niedopatrzeń ze strony MEN, jak i piętnowanie samej bohaterki artykułu Szczygła, bo okazało się, że owa pani poczuła się zaszczuta i zagrożona. Jak to mawiała Wioletta w Brzyduli "jak Kuba bogu, tak bóg Kubańczykom". Żal nad pani, jest mi tak samo obcy, jak tej pani empatia. W tym wypadku sprawiedliwości dziejowej stało się zadość. Podobne odczucia miałam na wieść o niedoszłym linczu nad starym pedofilem z Kołobrzegu, który brutalnie zgwałcił i zastraszył  9 - letnie dziecko. Może na drugi raz cała fala tak negatywnych emocji i jak to lubią określać pseudo - liberalne media mowy nienawiści sprawi, że druga taka obowiązkowa i nadgorliwa w karaniu opiekunka, oraz amator seksu z małoletnimi zastanowią się nim kogoś skrzywdzą.  Że zwykły strach przed konsekwencjami będzie silniejszy niż zwierzęce popędy i zamiłowanie do sadyzmu.
Ciemny lud, jak to napisał jeden z blogerów nie wybacza. Tak panie bloger, bo ciemny lud ma prawo sprzeciwiać się krzywdzeniu bezbronnych i kontynuacji pracy z dziećmi w wypadku tej skazanej. Bo jeśli oświeceniem ma być przyzwolenie publiczne (bo pani już ukarana i resocjalizowana) dla tego rodzaju praktyk, to zdecydowanie wolę zasilić szeregi ciemniaków. 
Nikogo nie oburza, gdy pijanemu kierowcy za śmiertelny wypadek zabiera się dożywotnio prawo jazdy. Lekarzowi ze błędy w praktyce prawo wykonywania zawodu, a zapomina się, że praca z dziećmi jak i w instytucji zaufania publicznego nie tylko wymaga nieposzlakowanej opinii, ale i autorytetu. W wypadku tej pani nie ma o tym mowy. Dlatego larum i załamywanie rąk nad sytuacją w jaką popadła była nauczycielka jest co najmniej nie na miejscu.



Pozdrawiam



Egzystencjalny paw.



Lubię obserwować. Niestety  zbyt często pozycja bezstronnego obserwatora ulega zachwianiu. I choć neutralność powinna być stanem naturalnym, to czy się tego chce czy nie emocje potrafią wziąć górę, czego żywym przykładem są moje grafomańskie popisy na blogu. 
Tłumaczę sobie jak dziecku, że szkoda czasu i energii. Szczególnie na słowne potyczki w internecie. Zastanawia mnie wtedy ile w tym jest ze mnie, a ile z pasożyta dokarmiającego ego. A że mam lepsze zdjęcia, często więc przymiera głodem. I słusznie. O ile palce i język można poskromić, o tyle oczu zamknąć się nie da. Nie lubię bawić się w trzy małpki, więc obserwuje i wyciągam wnioski. Stąd paw. 
Bo jak inaczej, gdy co dzień widzi się nędzę, na której pasożytują Ci, którym do nędzy daleko? Tacy, którzy dzięki nędzarzom funkcjonują i nabijają kieszenie. Którzy wykształceni za komuny, za pieniądze podatników, na intratnych posadach  mają w dupie przeciętnego Kowalskiego, którego zatrudnią albo na śmieciową umowę, albo na czarno. Którzy prowadząc własny biznes, niedługo waciki wepchną w koszty, by nie płacić fiskusowi. Piętnujący złodziejstwo władzy, sami okradający pracowników z godziwej zapłaty i szacunku. Ot, krótkowzroczność hipokrytów. Dulszczyzna uczuciowych troglodytów przekonanych o własnej wielkości.  Dla których patologią jest samotny rodzić ze świadczeniami z MOPS- u, lub zniedołężniała staruszka z głodową emeryturą żebrząca pod centrum handlowym. Zdarzało mi się mijać takie babcie w szalinówkach - czyjeś matki, babki. Ludzi, którzy podnosili  z powojennych ruin ten kraj. Co z tego, że w innym systemie. Intencje się liczą. Tymczasem wykształciwszy z własnej wieloletniej pracy i podatków obecne "elyty" sami popadli w zapomnienie. Zepchnięci na margines jak śmieć. Kiedyś starość oznaczała szacunek społeczny i respekt dla wieku jak i doświadczeń.  Dziś w dobie botoksu i wiecznie młodych yuppie, starość jest groteskowa, wyśmiewana i starannie unikana. Ze strachu przed śmiercią jak i degradacją fizyczną. Tak, jak by jad kiełbasiany, sylikon, infantylizm oraz ignorancja miały zapewnić nieśmiertelność. Na nieszczęście, lub szczęście rozumu kupić nie można. Podejrzewam, że tacy co by kupili i tak nie potrafili by zrobić z niego użytku. "Zero się zeruje z  zerem". Cóż przykład idzie  z góry.
Zabawne, jak wielu  z tych mających pieniądze frustruje radość życia u tych z niedostatkiem mamony. Czasem wręcz graniczy z nienawiścią podszytą zupełnym brakiem zrozumienia źródła tej emocji. Ot ludzkie wydmuszki, dla których mieć jest istotniejsze niż być, a pieniądz jest celem, a nie środkiem do życia. Ale jak tu się dziwić, tym bardziej konsternacji u wydmuszki, gdy omiecie ją fala ledwie zrozumianego politowania nad życiową próżnią. Lans i gloryfikacja konsumpcjonizmu i małostkowości robią swoje. Przyjdzie czas, że publiczne zrobienie kupy na rondzie w centrum zostanie okrzyknięte performer, a jej autor będzie fotografowany na ściankach.  Litości... Czy bycie coool musi oznaczać głupotę, prostactwo? Chodzenie po najmniejszej linii oporu, oportunizm i elementarny brak kultury osobistej? Wedle tego modelu promowane są w mediach między innymi rajfurki o twarzach wybotoksowanych, bezdusznych lalek, których kara ogranicza się do opłacania kwot żenująco niskich i wzbudzając śmiech w samych winowajczyniach, a które na stręczycielstwie dorobiły się dużych pieniędzy. Podobno stręczone chciały. Ale były i takie co nie chciały. Prawda jak zwykle leży po środku. Co nie zmienia faktu, że promocja takiego modelu "biznesu" jest co najmniej wątpliwa moralnie. Paw jak cholera i przekaz jasny. Uczciwy jesteś, toś kiep.Wiecznie biedny. Wieczni głupi i na końcu drabiny wykreowanej przez społeczny darwinizm. Ale kiep użyteczny, bo karku chyli dla tych co pną się wyżej. Przynajmniej do póty, do póki, chylony kark pod kolejnym trepem nie pęknie. 

Jest tak, jak śpiewała Pidżama w piosence pod tytułem jak w tytule powyżej:


"...Trzecia pospolita klęska,

tragicznie oczywista rzecz..."



Pozdrawiam





Marsz szmat - nowy wspaniały świat...




Coraz częściej nie rozumiem kobiet pomimo, a może dlatego, że nią jestem. Stwierdzenie jest stricte retoryczne i odnosi do osobistego postrzegania współczesnych  przedstawicielek mojej płci. Co nie oznacza, że nie  pokrywa się z poglądem mniej lub bardziej znajomych mi pań, a dotyczy tzw ” feminizmu”  jaki poczynań kobiet na tej niwie. Wkrótce wyjaśnię skąd cudzysłów.
Jednym  z takich działań był niedawny marsz szmat, którego pomysł narodził się w Kanadzie i wkrótce przeniósł na europejski i warszawski grunt.  Idee z gruntu słuszne ubrano, choć słuszniejsze było by stwierdzenie rozebrano na forum publicznym w sposób co najmniej niesmaczny – i nie jest to zdegustowanie wynikające  z udziału w marszu pań i panów mających najwyraźniej pociąg do ekshibicjonizmu i pseudo erotycznych przebieranek – a fakt, że mnie jako kobietę razi taka forma jak i tytuł przekazu. Panie walcząc o nieuprzedmiotowienie kobiet nie tylko je uprzedmiotowiają, ale i sprowadzają  do poziomu rynsztoka. Przykro mi, ale żaden mężczyzna  gwałciciel czy inny dewiant  nie wychwyci pokręconych niuansów protestu. Goła, lub prawie goła baba pozostanie gołą babą, szmatą, dziwką i seksualną zabawką. Równie dobrze – jak słusznie zauważyła moja koleżanka - wszystkie te maszerujące roznegliżowane „ damy „ mogły by się zamknąć w klatce z gorylem licząc, że będzie trzymał łapy przy sobie. Efekt będzie ten sam. Gwałtów nie ubędzie, a szacunek do kobiet będzie jeszcze mniejszy. Wzrosną za to refleksje nad  postępująca głupotą. Bo żadna ludzka istota – nie tylko kobieta – posiadająca rozum i choć by szczątkowy szacunek do siebie jak i swojego ciała, nie będzie uskuteczniać kampanii o zachowanie nietykalności cielesnej, poważanie i szacunek szafując jego brakiem wobec własnej osoby, płci jak i powagi problemu, przeciw któremu sprzeciw uskutecznia. Jednym słowem panie feministki strzelają sobie w stopę. Nie pierwszy raz i zapewne nie ostatni.
Wracając do cudzysłowu w definicji feminizmu, popełniłam go celowo i  z premedytacją, ponieważ uważam, że to co prezentują niektóre panie po tym szyldem, z feminizmem nie ma nic wspólnego. To co zapoczątkowały w słusznej sprawie dawno temu sufrażystki uległo całkowitej deformacji, odwróceniu, odhumanizowaniu i sprowadziło kobietę nie tylko do roli robota wieloczynnościowego - dom, dziecko praca, mąż - ale i pozbawiło wolności wyboru w decydowaniu o własnym życiu. O tym czy chce się pracować zawodowo, czy zajmować domem. Bo feminizm to nie walka z męskim światem, szklanymi sufitami, ale wolna wola w decydowaniu o sobie samej i tworzenie swojego indywidualnego świata. Tymczasem tego tu nie ma. Kobiety wpadły z przysłowiowego deszczu pod rynnę. Postępująca industrializacja, wojny światowe jak i warunki ekonomiczne, bytowe sprawiły, że kobiety nie tylko zastąpiły mężczyzn w często męskich zawodach - co nie jest nieprawidłowe, jeśli daje kobiecie satysfakcję - ale sprawiało poniekąd, że męskie pokolenie obecnych trzydziesto - i dwudziestoparolatków gnije na garnuszku nomen omen mamusi, bo nie ma dla nich miejsc pracy, albo się rozleniwiło i zapija robaka. Tudzież niczym wyżej wymieniony goryl ulega instynktom stosując przemoc wobec kobiet, zapominając, że matka która go urodziła i karmi też kobieta :P
Bardzo mnie interesuje, czy ktokolwiek zadał sobie trud, by przeprowadzić wśród kobiet badania na okoliczność wyboru między pracą zawodową, a opieką nad domem zakładając, że pobory małżonka, czy partnera takiej kobiety zapewnią odpowiednią stopę życiową, bez łamania sobie palców jak przetrwać do pierwszego, a organem wykonawczym projektu była by instytucja obiektywna, czyli nie zaangażowana :P  Przypuszczam, że panie "feministki" bardzo by się zdziwiły wynikami. Wiele z nas wbrew telewizyjnym laurkom nad kobietami robotami wielofunkcyjnymi - takie kobiety nie istnieją - marzy o byciu kurą domową. Dosłownie. Gdzie bez pośpiechu i nerwowości ma się czas dla dzieci i z przyjemnością popichci w kuchni. Bez jedzenia na wynos, obiadów w szkole i harówy obojga  partnerów na śmieciowych etatach. Za to spełniających się w hobby. Zapewniam, że wiele kobiet ma lepsze zajęcie niż siedzenie przed tv i bezrefleksyjne trawienie serwowanej tam papki.Tymczasem dla usprawiedliwienia stanu mentalnie odhumanizowanych automatów  serwuje nam się w mediach wspomnianego cyborga z peanami pochwalnymi nad jego wielofunkcyjnością, mającymi wprawić przeciętną Kowalską w poczucie winy, że ona tak nie umie. Tyle tylko, że ona nie musi umieć. Nawet nie musi chcieć umieć.To jest wolna wola i wolność wyboru. I to nam, kobietom zabiera się pod płaszczykiem pseudo feminizmu. Pośród lasujących, tendencyjnych, dętych telewizyjnych banałów lansujących nie feminizm, nie humanizm, ale nowy wspaniały świat rodem z Huxley'a.

Pozdrawiam.



Sześciolatki do szkoły biegiem marsz !!


Zdarza mi się oglądać TV. Zdarzyło się i przedwczoraj. Standardowo skacząc po kanałach trafiłam na dyskusję w  bardzo babskiej stacji na temat mam nadzieje wciąż projektu - rzadko zajmuje mnie polityka - ( nie wiem czy program był powtórką, czy na bieżąco ) obniżenia wieku szkolnego u dzieci. Gośćmi byli :  rodzic, pani czuwająca nad akcją Ratujmy maluchy, psycholog, pani poseł,  ( chyba powinnam napisać posłanka :P, to się nazywa poprawność polityczna :P) oraz dwie panie prowadzące. 

Pani poseł z PO bardzo malowniczo i bardzo tendencyjnie przedstawiła wątpliwe korzyści płynące z wczesnodziecięcej edukacji szkolnej za nic mając konkretne argumenty pozostałych, którzy do spotkania solidnie się przygotowali. Co więcej, polityczka najchętniej nie dopuściła by ich do głosu, szermując przykładami państw unijnych, które taki obowiązek mają. Niestety zapomniało się  polityczce, że budżet tego kraju raz, że nie przygotował się zupełnie do owej reformy ( do poprzedniej również), to jeszcze kroi wydatki na oświatę. Gremialnie zwalnia się nauczycieli ze szkół publicznych, o psychologach i pedagogach w takich placówkach nie wspominając. Dodatkowo - być może celowo, gdy na horyzoncie majaczy reforma - zamykane są publiczne placówki przedszkolne, jako nie rentowne. Dlaczego, skoro przedszkola są przecież odpłatne, a kwoty nie małe jak na kieszeń przeciętnego rodzica?  Mimo, że drogie, to przedszkola co roku przeżywają oblężenie chętnych. 
Podobnie jak przedszkola likwidowane są szkoły publiczne. W związku z tym szkoły jak i klasy są już i będą co raz mocniej przepełnione jak i zróżnicowane  wiekowo, ponieważ podstawówki funkcjonują obecnie gównie w połączeniu z gimnazjami. Dodatkowo, biorąc pod uwagę cięcia w wydatkach jak i kadrze, nauczyciele jak i program nie są przygotowani do „reformy”. Tym bardziej sześciolatki, dla których program edukacyjny przewiduje na chwilę obecną hybrydę programową materiału z zerówki i pierwszej klasy. Europejski – unijny program w państwach, które mają edukację wczesnoszkolną ma się do propozycji PO jak kwiatek do kożucha, bo nie ma w nim miejsca na tak ogromne obciążenie emocjonalne jak i fizyczne przymusem ogarnięcia zbyt rozległego i ciężkiego do przyswojenia w tym wieku materiału. Dodatkowo siedząc karnie w ławkach po 45 minut.
Nie sposób przemilczeć faktu, że po poprzedniej „reformie” edukacja w tym kraju sięga dna: zabiera się lekcje historii, kroi polskiego czy geografii, a licea stają się poligonem przygotowującym do rozwiązywania testów maturalnych. Przy czym od piętnastolatków po gimnazjum oczekuje się wyboru przedmiotów maturalnych na klika lat przed maturą. Sama matura zaś i testy są kolejnym nieporozumieniem. Jak można uczyć młodego człowieka rozwiązywania zadań maturalnych wedle klucza, w którym odmienna budowa zdania w odpowiedzi , pomimo jej prawidłowości klasyfikowana jest jako błąd? Jak można okaleczać młodzież i dzieci oddzierając je z indywidualności i umiejętności samodzielnego myślenia? Nie pod klucz. I dlaczego takie „reformy” sprzedaje nam się pod sztandarem rozwoju i nowoczesności? I pytanie kluczowe, dlaczego gro narodu tu łyka?
Wracając do programu i pani poseł, poraził mnie jak i prowadzące jej monopol na absolutną rację. Pomimo braków w argumentacji. Szermowała głównie jednym, że sama posłała swoje dziecko do szkoły w wieku lat sześciu. Tyle tylko – pani poseł mieszka (poza wykonywaniem obowiązków politycznych) w tym samym mieście co ja – że dziecko to chodzi do szkoły społecznej. Owszem połączonej z gimnazjum, ale o niewielkich klasach jak i naborze. O tym decyduje nie tylko średnia, ale pochodzenie i zasobność rodziców. Ponadto dzieci mają w niej zapewnione zajęcia pozalekcyjne jak i opiekę do późnego wieczora, której w szkołach publicznych się nie uświadczy. O psychologach, animatorach i pedagogach nie wspominając.
Nie od dziś wiadomo, że politycy żyją w innej rzeczywistości. Empatia i pochylenie się nad człowiekiem, to dla niech taka sama abstrakcja jak miłość u psychopaty. Nie powinni jednak zapominać, że tak samo jak ich ta pogardzana masa ludzka na stołek wsadziła, tak samo może wysadzić. Ignorować nastroje społeczne można jedynie do czasu, a i należało by pamiętać, ze wkurwiony czynnik ludzki jest nieprzewidywalny.
Brak zrozumienia, czy choćby chęci dialogu nad referendum w wypadku reformy, czy też pozostawienia możliwości wybory wieku rozpoczęcia edukacji szkolnej rodzicom – wszak to ich dzieci, nie państwowe :P – będzie kolejnym gwoździem do trumny politycznego Tytanika :P

Pozdrawiam. 


Ratuj maluchy i starsze dzieci też

 

Czy wolność słowa jest wolna?

Rzecz w punkcie widzenia.
W gruncie rzeczy mało kto z nas ma świadomość, czym naprawdę jest wolność słowa. W tym kontekście tytuł, to oksymoron dosłowny, bo kto z nas wierzy w wolność głoszenia poglądów, które nam się nie podobają i których nienawidzimy? Do tego w istocie sprowadza się ślepa wiara w ową wolność. Przyzwoleniem dla głoszenia treści sprzecznych z naszymi ideami i światopoglądem.
Kto z nas nie będąc dajmy na to nazistą da zgodę na hitlerowską propagandę, bądź też zamilknie będąc  świadkiem pełnej hipokryzji retoryki mającej na celu usprawiedliwienie pedofilii w strukturach kościelnych? 
Czym jest więc wolność słowa?
Otóż niczym więcej jak dętym emocjonalnie sloganem i kagańcem dla prawdziwej wolności wygłaszania własnych opinii. Jest również świetnym, bo nośnym źródłem manipulacji skrojonym dla i na potrzeby kontroli społeczeństwa,  cudownym remedium odwracającym uwagę społeczną od realnych problemów i skupiając na duperelach. Szermującym  hasełkami i poglądami na tyle kontrowersyjnymi, by ewentualnym oponentom zamknąć usta mityczną wolnością słowa, brakiem tolerancji oraz poprawności politycznej, co w efekcie prowadzi do skupienia uwagi na nic nieznaczącym  podmiocie dysputy. Te piękne w teorii hasła o wolności słowa, poglądów, tolerancji oraz poprawności stały się w praktyce i retoryce politycznej, społecznej jak i religijnej trywiałem, dławikiem i frazesem, którym każdy dowolnie wyciera sobie gębę i używa jak na  nieszczęsnej prostytutce Leppera, której jakoby zgwałcić nie można z racji zawodu :P

Pozdrawiam.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz