Nałogiem i pomyłką jest postrzeganie świata jako zlepka materii.

Iluzjon

 

Non - fiction. Historia w kolorze.





Pogoda piękna, a ja poległam na dwa dni dzięki klimatyzacji. Od leżenia prawie odcisków dostałam. Przeczytałam dzięki temu szybciutko książkę " Dziewczyny z Powstania", jak i wyrwałam do kina na "Powstanie Warszawskie".
Najpewniej gdyby nie to, że film zmontowano z autentycznych kronik powstańczych nie wybrała bym się. Tyle już o Powstaniu było martyrologicznych, fabularnych laurek, że i koło kolejnej przeszła bym zapewne obojętnie, ale nie koło żywej historii - skądinąd słowo "żywa" jest dość makabryczne w tym kontekście.
Na seans - w moim miasteczku premierowy tego dnia - przyszła garstka osób. Głównie starsi ludzie, trochę młodzieży. Wiem, że temat Powstania jest jak stara, rozdrapywana bez końca rana, która ciągle jątrzy i boli, ale spodziewałam się większej frekwencji. 

Sam film, zmontowany jest i odnowiony rewelacyjnie, choć widać, że z niektórymi  z taśm poradzono sobie z największym trudem. Fanfary się za to realizatorom tego przedsięwzięcia należą, bo to co było zlepkiem monochromatycznych, nieczytelnych często plam zyskało nowe życie, kolor i wymowę. 
Przeszkadzała mi jedynie fabularyzowana historia braci, operatorów filmowych tworzących zapis tej kroniki, jak i niekiedy zbędne komentarze. Wymowniejsza była by cisza. 
Montaż całkiem zmyślnie przeprowadzono, od początkowej euforii, ku nieuchronnej i wbijającej w fotel apokalipsie. I tak na wstępie widzimy warszawiaków od małego do często wiekowego, budujących barykady, robiących domowej roboty granaty, filipinki. Czekających na alianckie zrzuty. Warszawiaków pełnych nadziei radości - w mieście po wieloletniej okupacji wywieszano flagi w oknach, podziemne wojsko wdziało jawnie mundury. Możemy zobaczyć prawdziwych uczestników tych wydarzeń w kuchniach i stołówkach polowych, pewnych jak bohaterki wspomnianej wyżej książki, że powstanie skończy się za parę dni, a sowieci przyjdą z pomocą. Widzimy powstańców, którym nie brakuje broni, lekarzy, którzy mają w szpitalach miejsca dla rannych i sprzęt do ratowania im życia. Ot sielanka niemal.
Potem z kadru na kadr jutrzenka wolności zachodzi, radość zamienia się w piekło, a nadzieja  umiera wielokrotnie i nieustannie wraz z mieszkańcami stolicy w rzeziach Woli, Ochoty. Od bomb, "ryczących krów", niemieckich "gołębiarzy", SS z Rosyjskiej Wyzwoleńczej Armii  Ludowej , jak i tych Rosjan z prawego brzegu Wisły, którzy wbrew oczekiwaniom wielu powstańców nie zrobili nic. 
I mimo to w kadrze przyciąga uwagę  roześmiana, radosna twarz " Wichra", który powstanie przeżył i którego na filmie rozpoznał wnuk, a który to pytany przez żonę z czego się tak cieszył kiedy w koło ludzie umierali miał odrzec, że z nieba. Bo zdjęcie zrobiono zaraz po wyjścia "Wichra" z kanałów, w których spędził długi czas i pewien był, że z nich nie wyjdzie, a tak bardzo chciał jeszcze błękit nieba zobaczyć. Banalne? A może to nasze pragnienia takimi są?
Przejmujący to był obraz, bo odrestaurowanie powstańczych, dokumentalnych zapisów, pokolorowanie ich powiedziało więcej niż tysiąc książkowych słów. I powiedziało tak, że aż bolało.
Po obejrzeniu filmu zupełnie inaczej czytało mi się wspomniane " Dziewczyny z Powstania". Pamiętam, że czytając literaturę faktu, powstańczą czy wojenną kobiet w nich było mało. Od czasu do czasu mignęła jakaś sanitariuszka czy łączniczka, bo wojna przecież to męskie rzemiosło. Tyle tylko, że kobiet w niej udział biorących nikt o zgodę nie pytał, a ginęły tak samo. Podobnie jak dzieci.
Zawsze przerażała mnie myśl o tych setkach kobiet, które potraciły rodziny, najbliższych. Tych, które żyły w nieludzkich warunkach, ale dawały radę. Sił dodawały im własne dzieci, mężowie, którzy walczyli gdzieś z okupantem. Czasem tylko zabrakło szczęścia. 
Jedna z bohaterek urodziła synka pierwszego sierpnia. W połogu, bez pokarmu straconego w wyniku stresu, przenosząc z piwnic jednej kamienicy do piwnic drugiej cudem ocaliła oseska i siebie. Inna, ośmioletnia wówczas dziewczynka, do dziś budzi się z koszmarów, w których  wciąż widzi setki pomordowanych na Woli cywilów. Kobiet i nieletnich dziewczynek gwałconych przez żołdaków z RONA. Inne okradane były i przeganiane z miejsca na miejsce w tułaczce, przez własnych rodaków. Kobiety, czy te walczące czy cywile dokonywały rzeczy niebywałych. Odnosiły swoje małe zwycięstwa nad własnym strachem obierając za cel do walki o życie czasem rzeczy banalne, czasem tego życia ochronę kosztem własnego - dzieci. I zwyciężały.
Kiedyś zupełnie trywialnie zastanawiałam się jak kobiety  radziły sobie w takich warunkach z higieną osobistą, która musiała być bolączka i upokorzeniem nie tylko dla nich. I dziś na kartach książki dowiedziałam się, że wiele warszawianek w czasie Powstania nie miesiączkowało. Był to wynik stresu i wygłodzenia. Podobnie było w obozach. Tam dodatkowo do jedzenia dosypywano sodę.
Wiele z tych kobiet straciło dorobek życia. Nie tylko dach nad głową, ale i najbliższych. Te które odnalazły ich po powstaniu, jak mówiła jedna z nich: "nie miały nic, ale miały wszystko". Byli razem, cali i zdrowi. Kochały to pogorzelisko, którym była Warszawa i wracały. Po mimo zagrożeń ze strony nowej władzy i braku złudzeń co do jej intencji.
Śmierć Warszawy i tysięcy jej mieszkańców odcisnęła piętno nie tylko na tych co przeżyli, co grzebali swoich bliskich i anonimowych poległych. Położyła się wyrokiem na nas wszystkich, bo po dziś dzień nie wyciągnęliśmy nauki z tak okrutnej lekcji historii. Powstanie miast jednoczyć, dzieli. Na fali skrajności nie szanujemy hekatomby ofiar Powstania, bądź popadamy w zbytnią histerię poddając się martyrologii.  Ja sama mam odczucie, że pod jej gruzami pogrzebaliśmy nie tylko historię, ale i ducha.



 

 

R.I.P - Ulubione seriale w odstawce.




Rzadko oglądam telewizję, natomiast zdarzało mi się oglądać seriale i filmy online. 
Z przykrością muszę stwierdzić, że dziś ponownie przestał działać Kinomaniak tv. Zamiast zwyczajowej strony startowej serwisu jest czarna dziura z napisami The End. Równo rok temu Kinomaniak również zniknął z powodu utraty hostu na francuskim OVH, któremu sąd zabronił  udostępniania filmów. Być może obecnie powód jest podobny. Tym razem host podobno rumuński był.
Kinomaniak miał rzeszę oddanych widzów i kilkaset tysięcy fanów na fejsie. Był chyba jedynym serwisem, ma którym w przyzwoitej jakości można było obejrzeć seriale niedostępne w Polsce poza legalnymi kanałami dystrybucji. 
Widomym jest, że Kinomaniak praw autorski do udostępnianych filmów i seriali nie posiadał, działał natomiast dzięki luce w polskim prawie, która nie uwzględnia karania za oglądanie streamingu nielegalnych treści. Zatem jeśli luka istnieje, prawo nie było teoretycznie łamane, bo jeśli wykorzystywali lukę w prawie, to jakie prawo teraz zabrania im dotychczasowej działalności?
Jeśli tak ma wyglądać walka z piractwem internetowym - z drogowym wygląda podobnie - to pogratulować. Kinomaniakom wobec braku legalnej alternatywy pozostanie piracenie z rapidshare lub P2P. 
Uroczo. Walcząc z szemranym prawem sprowadza się użytkowników zamykanych serwerów o podobnej działalności, na szerokie wody internetowego piractwa. Jak nic policja podniesie statystyki ;)
Ja natomiast liczę, że Kinomaniak zmartwychwstanie lub, już zmartwychwstał pod inną banderą. Na pohybel :P
Kinomaniaka mi żal dla tych seriali, które zdarzało mi się oglądać. Generalnie post miał być własnie im poświęcony, aż nastąpił apokaliptyczny The End na stronie, stąd wstęp. Memento takie.
Lubię mało kobiecie kino, choć wyjątki się zdarzają. Jeden nawet wkrótce wymienię. 


Vikings

Jestem zawołaną fanką broni białej, fiordów i surowej Skandynawii. Najpierw "Thorgal" potem  "Edda" była moją lekturą obowiązkową za smarkacza. Zatem tytuł nie powinien nikogo dziwić. Bohaterem jest legendarny król Szwecji - w serialu dopiero sięga stopniowo po władzę - Ragnar Lothbrok, pomazaniec samego Odyna. W osiągnięciu celu pomaga mu piękna i bystra żona, tarczownicza Lagherta i brat Rollo. Podejrzewam, że ów serialowy Rollo, który dla żartu przyjął chrzest, to nikt inny jak przyszły władca Normandii. 
W każdym razie obaj panowie w pierwszych odcinkach serii wbrew woli jarla Haraldsona - świetny Gabriel Byrne - ruszają na wiking nie na południe jak dotychczas, a na północny zahchód twierdząc, że są tam nie odkryte lądy (Brytania ) i bogactwa do splądrowania. 
Serial zrobiony jest z dużą dbałością o szczegóły historyczne. Uzbrojenie - nie nie było rogatych hełmów :P  - warunki mieszkaniowe, życie codzienne. Niesamowite wrażenie zrobił na mnie pogrzeb jednego z władców. Prawdziwie wikiński z płonącym drakkarem. Podobnie jak  rekonstrukcja pogańskiego chramu w Uppsali - religijne centrum staronordykcie - wraz z celebrą i składaniem ofiar bogom.  Drażnił nie co w połowie sezonu niezmiennie nieodmienny wyraz twarzy głównego bohatera. Tak jak by wraz z przelaną o stołek karwią, chodził mocniej naćpany i odmóżdżony ;) Polubiłam za to Rollona, który wbrew pierwszemu niepochlebnemu wrażeniu, nie był tak gorąca głową jak brat. Poza tym warte wszystkich oczu i uszu są cudowne plenery i muzyka.





Spartakus Krew i piach.

Właściwiej było by:  seks, cycki i krew. Dodała bym jeszcze pot do pełnej kompozycji. 
Generalnie serial jest brutalny. I nie chodzi nawet o te nieszczęsne walki na arenach, które ukazane są w sposób przerysowany - niczym w grze komputerowej - i przypominają montażem jak i stylistyką  "300". W sumie, dobrze, że walka komiksowo ujęta, bo tworzy nawias dla fizycznej przemocy. Nie ma go natomiast w tej psychicznej, dla których fizyczna jest jedynie pomostem. Oglądając, człowiek ma wrażenie, że zanurzył w najgorszym szlamie. W szambie, w którym rzymski lanista Batiatus - za ta rolę Hannah powinien dostać Oscara - to jedynie nadęty prostak z rzeźnickimi jak na funkcję przystało ambicjami do władzy. Starożytny dres z przerostem ego, w przeciwieństwie do tych dzierżących władzę realną, którzy w intrygach i mordowaniu się na wzajem są lepsi niż cały rzymski panteon z Marsem na czele. 
Są i kobiety. Piękne i równie mordercze co Lukrecja - nomen omen tak ma na imię żona Batatiusa, grana przez Lucy Lawless -  które bez mrugnięcia okiem podziwiają zarzynjących się ku uciesze gawiedzi gladiatorów, jak i daleko bardziej prześcigają w okrucieństwie i intrygach własnych małżonków. 
Oglądając historię Spartakusa, która jest również tłem dla historia Batiatusa, człowiek nie może oprzeć się wrażeniu, że to nie prawda. Że starożytny Rzym, to była oaza kultury i sztuki. Tymczasem, każdy wie, że było inaczej. Że Rzym z całą swoją, brutalnością, bezwzględnością, niewolnictwem nie był żadną idyllą, tak jak by chcieli tego piewcy kultury antycznej. I Spartakus, czy tego chcą czy nie pokazuje, że przemoc była chlebem powszednim. Tak na górze jak i na dole.






Wszystko dla pań.

Chyba jedyny serial, który można uznać za babski. Tytuł oryginału brzmi "Paradise". Jest to luźna ekranizacja jak sugeruje polski tytuł, powieści Zoli. Akcję przeniesiono do Anglii, a filmowego Moureta - Moray'a ogładzono. Nie jest on takim szowinistą i mizoginem. Piękna Denis natomiast, samorodny talent marketingowy, dużo szybciej wspina się po ścieżkach kariery. Generalnie, jak to bywa z ekranizacjami, ta podzieliła los pozostałych i jest gorsza od książki. Nie oznacza to, że zła. Ktoś, kto nie zna powieści nie będzie miał pokusy nieustannego porównywania obu. Skupi się na cudownie pięknych kadrach, wysmakowanej scenografii i kostiumach. Kuszących niczym kolorowe, cukierkowe dekoracje sklepu Moray'a. 
Szczerze mówiąc zachwycił mnie ten serial. Właśnie przez tę bajkowość, której tak naprawdę w industrialnych latach  osiemdziesiątych XIX wieku, tym bardziej w rozwijającej się w szalonym tempie Anglii nie było. Poza tym po mimo spłycenia powieści, akcja i bohaterowie, pod posągowym zdawało by się spokojem tętnią emocjami. No, może z wyjątkiem Denis ;)







Pozdrawiam.



Rewers.



Kilka dni temu obejrzałam " Rewers", którego po mimo że film z przed kilku lat, nie miałam okazji zobaczyć wcześniej. Warto było.
Obraz ten, w całości niemal monochromatyczny - tam gdzie zaczyna się kolor film o ironio traci  barwność - graniczący z czarną komedią i noir jest pierwszym popełnionym przez Borysa Lankosza. Współreżysera " Ekipy "- serialu  political fiction. W zasadzie tyle widziałam z prac tego artysty. Jeśli kolejne prace Lankosza trzymają poziom " Rewersu " i "Ekipy", to tylko mu pogratulować.
Główna bohaterką  filmu jest szarobura, tkwiąca w staropanieństwie Sabinka grana przez idealną w tej roli Agatę Buzek. Panna jest z dobrego, inteligenckiego, przedwojennego domu - rzecz dzieje się w latach pięćdziesiątych ubiegłego wieku w związku z czym takie pochodzenie w powojennej proletariacko - stalinowskiej, polskiej rzeczywistości było kulą u nogi. Skazywało na towarzystwo i zainteresowanie funkcjonariuszy aparatu stalinowskiego - palące słonce narodów miało wkrótce zgasnąć, a strach pozostać.
Tymczasem Sabince, delikatnej, można by było nawet rzec anemicznej wielbicielce poezji sen z powiek nie spędzało zagrożenie, a brak przystojnego wielbiciela. Babce i matce dziewczyny - rewelacyjna Janda - również. Dziewczę skazane było by zatem na wizyty wątpliwej aparycji i kultury kawalerów, gdy by nie "przypadkowa" interwencja przystojnego ubranego w prochowiec i wyglądającego jak  Humphrey Bogart Bronisława. Urodziwy i dzielny młodzieniec wybawiwszy Sabinkę z rąk powiędłych żulików zyskał sobie jej uwielbienie i cielęcy zachwyt. Nie urodziwa Sabinka znalazła kawalera i to takiego, na widok którego kobietom miękły kolana. Nie miękły jedynie babci, która z racji wieku, czy też intuicji na ludziach znała się jak mało kto. Przejrzała chłopaka wnuczki na wylot.
Z księcia wyszedł diabeł. Gwałciciel - prosty chłop dosiadł panienkę z wyższych klas - szantażysta i ubek. Z wątłej Sabinki natomiast prawdziwa femme fatale. Bestia bezwzględna, inteligentna, ale wciąż idealistka nie wahająca się przed uśmierceniem aparatczyka, oddana przedwojennemu etosowi patriotka wyrosła na jego żyznym gruncie, podobnie jak matka farmaceutka i babcia - domowy ojciec chrzestny. 
Trzy niewiasty poradziły sobie z martwym Bronisiem perfekcyjnie. Rozpuściły chłopa. Dosłownie. Nieliczne pozostałości Sabina pogrzebała pod nie wylanymi wtedy jeszcze fundamentami Pałacu Kultury. Tym samym postawiła byłem kochankowi pomnik "twardszy niż ze spiżu ".
Ta wydawało by się prosta historia ma jednak nie jedno nie dwa, a den kilka. Jak tytułowy "Rewers". 
Awers i rewers, to dwie strony tej samej monety. Tak jak i tej filmowej z  ironicznym w kontekście całokształtu napisem "liberty, która to moneta nomen omen w była przyczyną wszystkich kłopotów Sabinki i jej rodziny.
Początkowy podział na dobro - przedwojenne idee, elitarność, wykształcenie, patriotyzm, oraz zło symbolizowane przez Bronka - zaprzedanie się nowemu systemowi, bezwzględność, oportunizm z czasem stają się mniej klarowne, a ich granice zatarte. Śmierć Bronka z ręki zdało by się bezbronnego, egzaltowanego dziewczęcia jest nie tylko synonimem  oddania wpojonym ideałom, oraz brakiem zgody na nowy "lepszy" świat. Jest również wyraźnym końcem dualnego postrzegania świata nie tylko bohaterki, ale i widza. Zbrodnia na ubeku pozostaje zbrodnią - pewnym sensie zbliża moralnie ofiarę - kata i jego nemezis. Bez względu na to jakie są jej intencje. 
Ten krzyżyk w tajemnicy Sabina będzie nosić aż do własnej śmierci. Syn - efekt gwałtu i fizyczny portret ojca jest  żywmy, choć odmiennym charakterologicznie od zabitego przypomnieniem zbrodni i kary. I chyba właśnie za to niechciane początkowo dziecko - nie wiesz kim na prawdę był jego ojciec i czy do służby nie zmuszono go śmiertelnym szantażem, mówiła matka Sabince - zgwałcona i oszukana kobieta pali po kilkudziesięciu latach świeczkę na monumentalnym pomniku swojego kochanka i upadłego już systemu.
Tę końcowa niemal scenę wieńczy inna. Zdawało by się zgrzytająca dysharmonią w tej szachownicy przyczyn i skutków. Na tyle odmienna, że nie zrozumiała, bądź budząca skarane emocje Dla mnie symbolizująca zagubienie tożsamości narodowej. Jej siły i woli walki. 
Scena ta to clue.  Ideologiczna marność efektu ubocznego romansu młodej, ambitnej, zamordystycznej prostackiej komuny, z wartościami Polski Dwudziestolecia Międzywojennego. 






Pozdrawiam. 




"Kiedyś będziemy szczęśliwi".

Nie sądziłam, że w takim galopie zasiądę i napiszę kolejnego posta na blogu, ale niezwykle pozytywnie zagrał mi na emocjach amatorski film Daniela Furmańczyka: "Kiedyś będziemy szczęśliwi". Chłopak jest młody, wychowywany przez babcię. Najwyraźniej matce odebrano prawa rodzicielskie. Babcia, kobieta silna, niezwykła i najzwyczajniej w świecie urocza (tak, jak najbardziej można być uroczym po pięćdziesiątce, sześćdziesiątce nawet :P ) Niczym dobrotliwy ojciec chrzestny trzyma żelazną ręka wnuka, a na koniec mówi mu rzeczy zdało by się oczywiste dla dzieci kochanych, ale nie koniecznie tych porzucanych.
Film, po mimo, że na początku nie musi zachęcać, głównie z powodu filmowanego miejsca jak i jego mieszkańców, wkrótce tchnie magią, pasją, miłością i nakłoni do zadania sobie pytań podobnych do tych, jakie zadaje Daniel swoim rozmówcom. Zdawało by się pytań trywialnych i w kontekście dorosłości, kontrastujących mocno ze smętną rzeczywistością. Bo smutny jest marazm  mieszkańców Lipin, gdzie często patologia dorosłych miesza się z fantazją dzieci marzących o byciu księżniczką, smokiem - jego sile i autorytecie. Gdzie obok niezwykle empatycznej nastolatki pragnącej pracować z dziećmi, pojawia się ze swoim mrzonkami o furze, skórze i komórze blond gazela z aspiracjami na modelkę, a tuż za nią freak z rojeniami o byciu drugim Timothym McVeigh, któremu bystry autor wyszykował taką niespodziankę, że na widok finalnej miny chłopaczka miałam ochotę powiedzieć : "bezcenna"  :)
Daniel pokazując swoich rówieśników, otworzył dla nas swój lipinicki świat, pokazał, że nie ma ludzi przegranych na starcie, że miejsce urodzenia nie predestynuje do dalszego życia. Po mimo wszytko. Że to mityczne "kiedyś będziemy szczęśliwi" jest tu i teraz i nie trzeba czekać wiecznie na kiedyś, bo życie nam przecieknie przez palce na własne życzenie. W biegu za  poszukiwaniem tego co mamy, a nie dostrzegamy.
Film ten na koniec w moim wypadku okazał się plastrem miodu na niewesołą rzeczywistość, po mimo, że sam też taką przedstawia i przyprawił o wielkiego, od ucha do ucha banana. Ponad to po udowodnił, że schematyczne myślne i ocena kogokolwiek na podstawie kiepskich, środowiskowych przesłanek jak i sposobu bycia jest równie trafna, jak strzelanie kulą w płot, bo na hałdzie kompostu pośród chwastów i fiołki zakwitnąć potrafią.
Na koniec życzę Danielowi, by jego pasja stała się sposobem na życie. Dagmarze pracy  z dziećmi, których potrzebuje tak samo jak one jej. Babci stu lat zdrowia, pozostałym i samej sobie jej mądrości życiowej. I po mimo całej Daniela miłości do Lipin, by był w nich częściej gościem, niż stałym mieszkańcem.






Pozdrawiam.



" Kiedy patrzysz w otchłań, ona patrzy na ciebie "

Dobre kilka lat wstecz przeczytałam doskonałą książkę Bernharda Schlinka " Lektor". Lektura wpadła mi w ręce już po ekranizacji  prozy. Nie mniej film zobaczyłam w telewizji  całkiem niedawno. 
Zarówno książka jak i film traktują o niewinnej, potem podszytej erotyzmem znajomości młodego chłopaka i dojrzałej kobiety, bileterki, perfekcjonistki w pracy, lubianej  przez pasażerów. Rzecz dzieje się w powojennych Niemczech, a ognistemu wkrótce romansowi towarzyszy czytanie książek, których wiernym i wymagającym słuchaczem jest Hanna. Wkrótce kochanka Michaela znika bez śladu, by pojawić się ponownie po kilku latach na procesie, w którym bierze udział jej były kochanek, obecnie student prawa. Hanna zaś jest oskarżoną o udział w zbrodniach wojennych. Co więcej, by ukryć wstydliwy według niej sekret, woli przyznać się do czynu – wydanie rozkazu, napisanie i podpisanie raportu o śmierci więźniarek - którego sama nie popełniła. Co nie oznacza, że nie brała udziału w  ludobójstwie. Nie mniej dla książki jak i filmu samo wzięcie winy za nie napisany przez siebie raport jest kluczowe.  
Adaptacja nie różni się od literackiego wzorca, a ma te zalety, że główne role grają lubiani przeze mnie aktorzy, którzy mają więcej klasy niż celebry. I chwała im za to, ale nie o tym chciałam.
Bohaterzy " Lektora", szczególnie Hanna, to ludzie zagubieni w swej prostocie. Płacący swoimi emocjami, wstydem, sumieniem, lub jego brakiem - słusznie lub mniej słusznie, za własne pojmowanie świata. Za prostotę, ale nie prostactwo dualnego spojrzenia na rzeczywistość. Ich samych jak i społeczeństwa.  Bez wątpienia wszyscy oni byli i katem i ofiarą. Bez względu na to, jaką rolę odegrali w tym dramacie. Hanna wstydu i iście pruskiego umiłowania ordnung muss sein, który podobnie jak system, w którym dorastała pozwolił jej na usprawiedliwianie głównie wobec samej siebie, tego czego usprawiedliwić się nie da - ludobójstwa. Michael zaś jest nie tylko ofiarą Hanny - po romansie z dojrzałą kobietą, jaki późniejszej świadomości tego z kim romansował, nie potrafił stworzyć normalnego związku z inną - jest też ofiarą własnych emocji  i skrajności takich miedzy innymi pojęć jak miłość, której idealistyczna forma szybko została skalana. Na biegunowość emocjonalną i postrzegawczą Michaela  i czytelnika, czy widza wpływa nie tylko społeczny odbiór kwestii nazistowskiego systemu władzy i moralności, ale i indywidualne postrzeganie tego, czym jest dobro, a czym zło, miłość i nienawiść. Akceptacja i jej brak. Książka jest doskonałym zwierciadłem dla relatywizmu moralnego. Pozwala na refleksje zadając setki pytań i nie dając odpowiedzi. Bo w tej kwestii każda odpowiedź może być zarówno błędna jak i poprawna, bo nic innego jak biegunowość właśnie pozwala i stwarza warunki dla zaistnienia relatywizmu moralnego.
Człowiek w swoim zadufaniu uznaje się z istotę najwyższą i doskonałą w swej wielkości i osiągnięciach. Tyle, że historia jaki doświadczenia ludzkości z niej wynikłe ukazują obraz zbydlęcenia, brutalności i bezwzględności, o tyle niezrozumiały u istot podobno wykształconych i świadomych, co nieobecny w świecie zwierząt, których gro ludzkości nie szanuje mając za głupsze i bezduszne, a w którym relatywizm moralny nie istnieje. Dlatego pojęcie darwinizmu społecznego jest jak najbardziej na miejscu. I by zaistniał nie potrzeba warunków ekstremalnych. Systemów, religii manipulujących umysłami wykształconych i prostaków. Szermujących sloganami typu bóg, honor, ojczyzna. Wpędzających w poczucie winy, bądź dających monopol na zabijanie pod płaszczykiem wyższości rasowej czy wyznaniowej. To wciąż trwa.
Czy Hannę stworzył system. Tak. Tyle, że kreatorem systemu jest nie kto inny jak człowiek. To nie bezpański twór, za to wyborny parawan dla winnych i jego twórców, którymi są tacy sami ludzie jak my. Przez cały czas gatunek ludzki doświadcza nieprawdopodobnego okrucieństwa z własnej ręki. Czy dla Michaela
Hanna była potworem? Nie. Mógł czuć się zbrukany, oszukany, wykorzystany,
ale ją kochał. W każdym z nas, podobnie jak w Hannie drzemią ambiwalencje. Zatem skąd człowiek może wiedzieć, na jakie zło stać go obliczu ostateczności?
W jakim stopniu predestynuje nas moralność, a w jakiej okoliczności?
Przecież w obozach i na wojnach ofiary też były katami dla swoich bliźnich. Często rodziny i znajomych. I na podstawie jakich kryteriów winniśmy ich oceniać ? Okoliczności, czynu, intencji ? Zatem granica jest płynna, a dualne postrzeganie świata bardzo zawęża perspektywę, jak i skazuje na ocenę bez możliwości obrony.  Za to funduje emocjonalny rollercoaster.
Jak wielu z nas nie doświadczywszy niczego podobnego, jest w stu procentach przekonana, że nie stała by się im podobna?
Człowiek, to dwie strony tej samej monety. Żywym i jakże wymownym przykładem są eksperymenty Zimbardo i Milgrama, na których kanwie powstał inny film niemieckiego reżysera, Olivera Hirschbiegel „Eksperyment”. Doskonale nastrój tego postu oddają słowa Szymborskiej, że "znamy siebie na tyle na ile nas sprawdzono"


 


Pozdrawiam




Jak Flora szedł na wojnę. " Idź i patrz"
 

" Idź i patrz" jest produkcją, którą Channel 4 umieściła na  liście filmów, które trzeba zobaczyć przed śmiercią. Patrząc z perspektywy bohatera obrazu śmierć, jakkolwiek brutalnie to zabrzmi zaoszczędziła by mu nie tylko nieludzkich, choć przez ludzi zgotowanych wspomnień, jak i ogromnego spustoszenia emocjonalnego.

Flora, kilkunastoletni bohater filmu chce zostać dzielnym partyzantem, wykopuje broń i rusza do lasu. I tu kończy się mityczny obraz wojny widziany oczami dziecka, które w życiu doświadczyło niewiele, a widziało jeszcze mniej, bo to co Flora zobaczył w następstwie "wojaczki"  nie jednemu dorosłemu  złamało by nie tylko kręgosłup moralny, ale życie w całokształcie. Idąc i patrząc wraz z Florą, jak w kalekim kalejdoskopie oglądamy co raz bardziej wynaturzony wojenny świat.  W ciągu kilku dni po opuszczeniu rodzinnego domu - te kilka dni, to akacja filmu - chłopiec z niewinnego, naiwnego dziecka staję się emocjonalną wydmuszką o twarzy starca. Dodać do całokształtu należy jeszcze sugestywną, hipnotyczną wręcz ścieżkę dźwiękową.
Nigdy wcześniej nie dane mi było obejrzeć tak naturalistycznego i przerażającego studium ludzkiego upadku i nienawiści, która zaczęła toczyć Florę, a była nieodłącznym kompanem, jak i motorem działania jego przeciwników, niemieckich SS - manów z Einsatzgruppen, która to z kolei była jedną z grup tworzących Armię Środek, działającą na terenie ZSRR i ówczesnej Białorusi. Rola Einsatzgruppen sprowadzała się to trwających tygodniami rzezi na białoruskich chłopach. Systematycznie, z pruskim ładem, spokojem i skrupulatnością księgowego palono wsie za wsią wraz z mieszkańcami. Żywcem, nie szczędząc im przed poniżenia i okrucieństwa jakie jedynie człowiek człowiekowi potrafi zadać.  
Film jest jednym z tych nielicznych obrazów, które po obejrzeniu zostają w człowieku do końca. Zostają, ponieważ nie doświadczywszy podobnego, w moralnym sprzeciwie jaki i szacunku do tych co doświadczyli, pamiętamy. Nie da się i nie potrafi zapomnieć obrazów, przy których piekło jest na tyle trywialne, że człowiek zastanawia się czy przypadkiem nie jest tu i teraz jego mieszkańcem, a to za sprawą podobnych sobie - przynajmniej fizycznie istot, które też mienią się człowiekiem. Bo zawsze jest gdzieś jakaś wojna i jakiś Flora.
Spotkałam się z zarzutem, że " Idź i patrz " jest filmem propagandowym, tyle tylko, że obraz powstał podczas Pieriestrojki i sporo przeleżał na półce. Ponad to nie ma w nim zbyt wiele  patosu i zadęcia tak oczywistych w amerykańskich produkcjach wojennych. " Idź i patrz ", to nie systemowa laurka, to bród, smród, śmierć i degrengolada moralna. To czym wojna jest w istocie dla każdej istoty ludzkiej, każdego narodu i kraju bez względu na rasę, pochodzenie czy kolor skóry. W której nie ma zwycięzców i pokonanych, bo człowiek sam w sobie, to nie system, nie polityka, a jedynie pion - trybik w rozgrywce, na którą w szerszym kontekście nie ma wpływu, a w której uczestniczyć musi. Czy tego chce czy nie.
" Idź i patrz" oraz jego bohaterowie są anty apoteozą człowieczeństwa i humanizmu do tego stopnia straszliwą jaki i niestety realną, że powinien być pozycją obowiązkową dla każdego, kto pragnie władzy nad człowiekiem, czy narodem. Przyjmując oczywiście, że nie jest psychopatą.
Jest też pozycją obowiązkową dla tych, co wielbią kinowe horrory i wierzą w swej naiwności w nierzeczywistość fabularną rzeźniczych  poczynań ich pokrzywionych bohaterów, bo rzeczywistość pisze daleko okrutniejsze scenariusze.


Pozdrawiam





Iluzjon - kino w stylu retro

 
Iluzjon, to nic więcej jak kino. Określenie to jest znacznie bardziej nośne i na miejscu niż pospolite kino. Podobnie jest z serbskim odpowiednikiem - bioskopem, który brzmi z lekka futurystycznie i tajemniczo, a którym to mianem ochrzczono pierwsze kino w Żyrardowie.
Do dziś wielkie emocje budzą filmowe projekty, które są niczym więcej jak przejażdżką do świata iluzji skrojoną na modłę i widzimisię reżysera. Nośność tematyczna jak i możliwości techniczne w żaden sposób nie ograniczają już twórców X muzy. Inna sprawa, że zawsze w tej beczce miodu jest miejsce na łyżkę dziegciu w postaci kiczu, nijakości i miernoty. Niemniej to kwestia gustu, o który zgodnie z przysłowiem nie zamierzam dyskutować.
Pierwsze kino w Polsce: Gabinet Iluzji powstało w 1902 roku w Warszawie i po mimo, że film zwykło się wtedy uważać za sztukę dla pospólstwa, było ono jak i powstałe nie co później "gabinety iluzji" oblegane przez wszelkie klasy społeczne. Zapewne i z tego powodu pierwszy polski film: " Antoś pierwszy raz w Warszawie" odniósł sukces kasowy :)
Generalnie polska kinematografia była bardzo płodna i z powodzeniem konkurowała z ówczesnym teatrem. W okresie Dwudziestolecia Międzywojennego była to istna rozpusta ;) , a gwiazdy dużego ekranu w niczym nie ustępowały popularnością dzisiejszym celebrytom. Co więcej mieliśmy wielkie "gwiazdy eksportowe". Pola Negri, była i jest chyba tą najbardziej popularną i rozpoznawalną do dziś. Po angażu w Hollywood  nie tylko została, kochanką Chaplina, by potem wpaść w ramiona ówczesnego amanta Rudolfa Valentino, ale również czołową aktorką  największych ówczesnych wytwórni amerykańskiej fabryki snów. Po śmierci Valentino, na którego pogrzebie odegrała imponującą scenę rozpaczy i histerii, którą bez problemu odtworzyła na potrzeby reporterów, gdy okazało, że materiał z pogrzebu aktora jej nie zwierał, gwiazda Negri w Kalifornii mocno przygasła. Wróciła do Europy i zaczęła pracować dla wówczas już hitlerowskiej kinematografii. Jej cygańskie korzenie nie były długi czas przeszkodą, sam Hitler był wielbicielem jej urody i talentu.
Sama niemiecka kinematografia międzywojenna, to majstersztyk. Oczywiście do jej pereł trudno zaliczyć Gebbelsowskie filmy propagandowe, jedynym wyjątkiem od strony technicznej, jak i siły przekazu ( tak na rzecz systemu :P )
 był "Triumf Woli" doskonale "czującej"  rzemiosło  Leni Riefenstahl. Zdjęcia z tego filmu  jak i  olimpiady w Berlinie wykorzystał w swoim klipie Rammstein za co został napiętnowany za propagowanie nazizmu, moim zdanie zupełnie błędnie.
Natomiast w okresie Republiki Weimarskiej powstały w Niemczech dwa filmy, za które ich twórcom należą się zasłużone brawa i uznanie : "Nosferatu - symfonia grozy" - horror Fiedricha Murnau z 1922 r   na podstawie "Drakuli" Stokera, przy których schematyczne do bólu, współczesne amerykańskie horrory dla przeciętnych inaczej są kpiną do potęgi. Tym bardziej, że ten pierwszy film grozy powstał w czasach kina niemego, z sugestywną muzyką Jamesa Bernarda. Drugim niezapomnianym widowiskiem jest "Metropolis"z muzyką Abla Korzeniowskiego. Obraz sf  z 1927 r Fritza Langa z monumentalną scenografią i kostiumami wyznaczył kanon gatunku. Budżet tego obrazu wyniósł wówczas 5 milionów marek niemieckich, co w obecnym przeliczeniu, biorąc pod uwagę współczesna koniunkturę wynosi 267 milionów dolarów, gdy tymczasem koszt filmu "Avatar" zamknął się w kwocie 237 milionów i był najdroższym filmem w historii kina. Zatem po mimo ubogich możliwości technicznych, błędem było by zakładać, że ówczesne Ministerstwo Kultury, jak i producenci nie dbali o jakość produkcji i dopieszczenie widza :)  
W chwili obecnej kino po mimo przeszło wiekowej tradycji nadal jest jednym ze sztandarowych nośników kultury masowej. To w jaki sposób wykorzystywane jest mniej lub bardziej do kształtowania społeczeństwa masowego i sztuki, to sprawa na inną dysputę. 

Pozdrawiam


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz